środa, 9 marca 2011

Dobry człowiek po ciemnej stronie mocy c.d.

Okazało się,że owszem- lodówka w pionie teoretycznie się mieści. Tyle,że po skosie jest kilka centymetrów wyższa.
A tego nie wziąłem pod uwagę.
Ponieważ podłoga w piwnicy jest lekko skośna próbowaliśmy znaleźć miejsce , w którym uda się ją postawić pionowo.
Próbowaliśmy sposobem.
Próbowaliśmy na siłę.
Wszystko na darmo.
Pełen wyrzutów sumienia spojrzałem na kumpla.
Starał się nie okazywać emocji,ale zdawałem sobie sprawę z tego co czuje.
To co miało być szybką akcją zamieniało się w jakiś pieprzony koszmar geometry.
-Jaaaaa pierdzielę! Jak to możliwe-jęczałem płaczliwie.
A kolega, któremu najwyraźniej przyszło do głowy, że zaraz usłyszy „no trudno to musimy zanieść ja z powrotem na górę” napiął wszystkie mięśnie w daremnej, próbie wciśnięcia lodówki na miejsce.
Nie było na to szans.
-Dobra. Nie ma sensu się męczyć skoro i tak się spieszysz. Odpuśćmy. Oprzyjmy ją o ścianę i potem pomyślę jak sobie z tym poradzić.- westchnąłem rozczarowany.
Poszliśmy na górę.
-To co, napijesz się kawy? Świeżutko zrobiona!-zaproponowałem wiedząc ,że ją uwielbia.
Znowu zerknął na zegarek.
-Nieee, wiesz odpuszczę. Naprawdę muszę lecieć.-odpowiedział.
A mnie zrobiło się strasznie głupio.
Jeszcze gorzej poczułem się widząc jak pędzi do samochodu.
Zakląłem pod nosem i poszedłem szukać przecinaka. Łomu. I dużego młotka. Oraz wiertarki.
Jeszcze raz zmierzyłem lodówkę i pomieszczenie.
Narysowałem na podłodze kilka kresek i zabrałem się za wiercenie w betonie. Po dwudziestu minutach dziury wywiercone w podłodze wyznaczyły wąski prostokąt.
Teraz nadszedł czas na młotek.
Mam taki dziesięciokilogramowy.
Wystarczy go podnieść.
Sam spada.
Ot taka automatyzacja.
A jak spada to wszystko drży.
Lodówka. Ta stara.
Ta nowa.
I prawdopodobnie również ta u sąsiada.
Chwilę to trwało,ale w końcu w grubym betonie pojawiły się rysy pęknięć.
Sięgnąłem po przecinak oraz mniejszy młotek i zacząłem wykuwać głęboką bruzdę.
Trochę to trwało.
Po godzinie dziura w podłodze była gotowa.
Stękając zacząłem przemieszczać lodówkę w taki sposób by jedna z jej krawędzi wsunęła się w otwór.
Wyglądało na to,że może się udać.
I wtedy usłyszałem niepokojący zgrzyt.
Okazało się, że tym razem przeszkadza lampa umieszczona na ścianie.
Wygłosiłem siarczysty monolog godny weterana walk ze smokami.
I zdecydowałem się na desperacki krok.
Sięgnąłem po śrubokręt i zdemontowałem lampę.
Jedyną w tym pomieszczeniu.
W całkowitej ciemności ponownie wlazłem pod opartą o ścianę lodówkę i naparłem.
Zgrzytając i trzeszcząc zaczęła zbliżać się do pionu.
Aż wreszcie poczułem,że już nie muszę jej podtrzymywać.
W świetle latarki mogłem przyjrzeć się dowodowi mego geometrycznego geniuszu.
Sam nie wierzyłem,że się udało.
Przesunąłem lodówkę pod samą ścianę i z powrotem zamontowałem lampę.
O dziwo nawet nie przeszkadzała w otwieraniu drzwiczek.
Popatrzyłem na spora dziurę w podłodze.
Wypadałoby ją zamurować.
Tyle,że pewnie przyjdzie kiedyś taki dzień, że trzeba będzie ją wynieść.
Przy moim szczęściu zaraz po tym jak załatam dziurę.
Postanowiłem więc z tym poczekać.
Zamiast tego zadzwoniłem do kumpla żeby poinformować go iż dokonałem niemożliwego.
To był krótki i zwięzły komunikat.
Po żołniersku.
Nie cytuję bo i tak autocenzura pozbawiłaby go większości tekstu.

1 komentarz:

  1. Hehehehehe ale się uśmiałam! Potrzeba matką wynalazku:)))))

    OdpowiedzUsuń