No dobra. Chyba już czas żeby Garbaty
tatulo wrócił do stukania. W klawiaturę znaczy. Przez ostatnie
miesiące miałem masę pracy i byłem cholernie zmęczony blogiem.
Bo ile razy można polemizować z
kolejnymi @#$%&****# (…) panami w sutannach czy zakłamanymi
tłukami z sejmu?
Jak to ktoś ładnie powiedział „nie
ma sensu nobilitować głupoty dyskutując z nią”.
Tak więc siedziałem sobie cicho
udając ,że jestem normalnym ojcem, normalnych dzieci w normalnym
kraju.
Starałem się ignorować idiotę,
który rozpoznaje dzieci urodzone dzięki in vitro po bruździe na
czole i kolejnych niedouczonych matołów wygłaszających swe
„najmojsze” racje.
Kląłem w duchu i robiłem swoje.
Co jakiś czas gdzieś w głębi
wymemłanego codziennością umysłu błyskała myśl „oj to fajny
temat na post” ,ale szybko gasła zalana gęstą szarą paćką
zmęczenia,zniechęcenia, rutyny.
Coś jednak ostatnio jakby drgnęło.
Nic nie obiecuję,żeby potem nie było,ale stukać teraz w
klawiaturę poczułem się wreszcie znowu w swojej skórze. Tak
jakbym założył stare , ukochane dżinsy.
Od rana myślałem o tym,że jutro
chyba coś napiszę. Że wreszcie przeczytam te wszystkie zaległe
artykuły, wywiady i dysputy, których lekturę ostatnio kończyłem
po kilku linijkach.
No nie dawałem rady po prostu.
Zasuwa człowiek w pracy, wychowuje
dzieci, desperacko walczy z szarżującą nadwagą, coś tam jeszcze
próbuje przy okazji zrobić, dorobić, napisać. To po jaką ciężką
cholerę jeszcze wk...wiać się wciąż tym samym?
I co opisywać dykteryjki z
rodzicielskiego życia?
Pewnie,że jest ich masa. Tyle,że
zagląda tu sporo osób, które są w sytuacji w jakiej my sami
byliśmy cztery lata temu.
Ot takie myśli sączyły mi się przez
zakuty łeb poobijany tłuczeniem w ścianę rzeczywistości.
Aż w końcu jedna z nich przystanęła
na chwilę by zwrócić na siebie uwagę.
Przedstawiła się bardzo grzecznie
,ale stanowczo:
-Nazywam się- „jak nie napiszesz
czegoś teraz to jutro znowu będziesz odwlekał”.
Miałem ochotę skląć ją od
najgorszych i nagle...
Moje spojrzenie padło na włączonego
laptopa z odpalonym internetem. O dziwo nie okupowała go koleżanka
małżonka.
Siadam więc.
Wpisuję adres blogu, z drżeniem serca
stukam w enter.
Biorę solidny łyk piwa, którego pić
nie powinienem,ale to jak widać wieczór kieszonkowych szaleństw.
Strona się otwiera.
Sporo komentarzy pod ostatnim postem z
lipca.
Nieco zaskoczony próbuję się
zalogować,ale mam problemy z przypomnieniem sobie hasła.
W końcu się udaje, przypadkiem zerkam
na statystyki wejść i szczęką lekko mnie dopada a chwilę później
wyrzuty sumienia łapią mnie za klapy i potrząsają dosyć
energicznie.
Blog najwyraźniej żyje i ma się
dobrze mimo braku aktywności autora.
Tylko dzisiaj prawie setka wejść.
To daje do myślenia.
Unoszę więc palce na klawiaturą i
zaczynam, trochę nieporadnie stukać.
I dobrze że znowu tu jesteś. Pisz dalej bo aż chce się to czytać.
OdpowiedzUsuńWitam. ...czekałam i się doczekałam
OdpowiedzUsuńMało jest blogów , które nie mają obrazków, a wracam i czekam na nowy post. To ta Twoja - Pana łatwość pisania, której zazdroszczę. Pozdrawiam
No i się doczekałam, w końcu ;-)
OdpowiedzUsuńTęskniłam :P
OdpowiedzUsuń