sobota, 13 kwietnia 2013

Nowe otwarcie

No dobra. Chyba już czas żeby Garbaty tatulo wrócił do stukania. W klawiaturę znaczy. Przez ostatnie miesiące miałem masę pracy i byłem cholernie zmęczony blogiem.
Bo ile razy można polemizować z kolejnymi @#$%&****# (…) panami w sutannach czy zakłamanymi tłukami z sejmu?
Jak to ktoś ładnie powiedział „nie ma sensu nobilitować głupoty dyskutując z nią”.
Tak więc siedziałem sobie cicho udając ,że jestem normalnym ojcem, normalnych dzieci w normalnym kraju.
Starałem się ignorować idiotę, który rozpoznaje dzieci urodzone dzięki in vitro po bruździe na czole i kolejnych niedouczonych matołów wygłaszających swe „najmojsze” racje.
Kląłem w duchu i robiłem swoje.
Co jakiś czas gdzieś w głębi wymemłanego codziennością umysłu błyskała myśl „oj to fajny temat na post” ,ale szybko gasła zalana gęstą szarą paćką zmęczenia,zniechęcenia, rutyny.
Coś jednak ostatnio jakby drgnęło. Nic nie obiecuję,żeby potem nie było,ale stukać teraz w klawiaturę poczułem się wreszcie znowu w swojej skórze. Tak jakbym założył stare , ukochane dżinsy.
Od rana myślałem o tym,że jutro chyba coś napiszę. Że wreszcie przeczytam te wszystkie zaległe artykuły, wywiady i dysputy, których lekturę ostatnio kończyłem po kilku linijkach.
No nie dawałem rady po prostu.
Zasuwa człowiek w pracy, wychowuje dzieci, desperacko walczy z szarżującą nadwagą, coś tam jeszcze próbuje przy okazji zrobić, dorobić, napisać. To po jaką ciężką cholerę jeszcze wk...wiać się wciąż tym samym?
I co opisywać dykteryjki z rodzicielskiego życia?
Pewnie,że jest ich masa. Tyle,że zagląda tu sporo osób, które są w sytuacji w jakiej my sami byliśmy cztery lata temu.
Ot takie myśli sączyły mi się przez zakuty łeb poobijany tłuczeniem w ścianę rzeczywistości.
Aż w końcu jedna z nich przystanęła na chwilę by zwrócić na siebie uwagę.
Przedstawiła się bardzo grzecznie ,ale stanowczo:
-Nazywam się- „jak nie napiszesz czegoś teraz to jutro znowu będziesz odwlekał”.
Miałem ochotę skląć ją od najgorszych i nagle...
Moje spojrzenie padło na włączonego laptopa z odpalonym internetem. O dziwo nie okupowała go koleżanka małżonka.
Siadam więc.
Wpisuję adres blogu, z drżeniem serca stukam w enter.
Biorę solidny łyk piwa, którego pić nie powinienem,ale to jak widać wieczór kieszonkowych szaleństw.
Strona się otwiera.
Sporo komentarzy pod ostatnim postem z lipca.
Nieco zaskoczony próbuję się zalogować,ale mam problemy z przypomnieniem sobie hasła.
W końcu się udaje, przypadkiem zerkam na statystyki wejść i szczęką lekko mnie dopada a chwilę później wyrzuty sumienia łapią mnie za klapy i potrząsają dosyć energicznie.
Blog najwyraźniej żyje i ma się dobrze mimo braku aktywności autora.
Tylko dzisiaj prawie setka wejść.
To daje do myślenia.
Unoszę więc palce na klawiaturą i zaczynam, trochę nieporadnie stukać.

4 komentarze:

  1. I dobrze że znowu tu jesteś. Pisz dalej bo aż chce się to czytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam. ...czekałam i się doczekałam
    Mało jest blogów , które nie mają obrazków, a wracam i czekam na nowy post. To ta Twoja - Pana łatwość pisania, której zazdroszczę. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. No i się doczekałam, w końcu ;-)

    OdpowiedzUsuń