wtorek, 8 lutego 2011

Artykuł

Dzisiaj rano jakoś trudniej przyszło pożegnać mi się z pociechami. Zakłuło w garbatym serduchu.
Ale poranna gorączkowa bieganina nie sprzyja refleksji. Szybkie "wysiąrbnięcie" kawy i do roboty.
Kiedy stałem w drzwiach zgasło światło. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem drzewa szarpane gwałtownymi podmuchami wiatru. No jasne-stały punkt programu.To tak jak z koleją. Wystarczy ,że spadnie centymetr śniegu i pociągi zaraz mają opóźnienie.
Tak i u nas wystarczy kilka mocniejszych podmuchów i zaraz żarówki zaczynają mrugać.
By po chwili ostatecznie zgasnąć.
Brak światła to niewielki problem, ale ułatwienia cywilizacyjne powodują,że bez energii chałupa zamienia się w pustą skorupę. Bez prądu milkną po kolei hydrofor, piec CO, pompy wymuszające obieg ma wody i tak dalej.
Czarna dupa.
Na szczęście tym razem trwało to tylko kilka minut i uspokojony ruszyłem w bój.
To znaczy do roboty.
Chociaż rzeczywiście trochę przypominało to ćwiczenia na poligonie.
Najpierw stękając wytarabaniłem na ganek wóz bojowy małoludzkiej piechoty żeby niania nie musiała się z nim szarpać.
A potem z łbem wciśniętym w ramiona, co miało uchronić go przed urwaniem przez wiatr, zacząłem brnąć do samochodu.
W gumiakach.
Których zresztą o mało nie zgubiłem w bagnie w jakie zmienił się nasz podjazd.
Teraz i tak jest nieźle odkąd, kilka lat temu,wysypałem na niego kilka ton gruzu i dwie wywrotki piachu.
dzięki temu teraz człowiek dociera do samochodu uświniony i zmachany. Ale dociera.
No i samochód bez problemów pokonuje błoto.
Kiedyś musiałem najpierw cofać na małą górkę, brać rozpęd i forsować bagno, które najgłębsze i najbardziej zdradliwe było tuż przed bramą.
Trzeba było naprawdę mocno się rozpędzić a kiedy w błotnej kipieli samochód zaczynał "tańczyć", modlić się żeby udało się trafić między słupki bramy.
A nie w któryś z nich.
teraz jednak bez przygód wyprowadziłem wóz za bramę i pognałem do pracy.
Przy dźwiękach "Are you ready!?" AC/DC!
Nic dziwnego, że po kilku kilometrach dogoniłem koleżankę małżonkę, która wyjechała trochę wcześniej.
Nie odważyłem się jej wyprzedzić.
Po co potem wysłuchiwać:
"Ty to jak wariat jeździsz"
"Czy nie mógłbyś wziąć pod uwagę,że bycie ojcem zobowiązuje do pewnej odpowiedzialności".
"No wiesz, ja to w takich miejscach nawet nie próbuję wyprzedzać".
Bo takie uwagi są tyleż irytujące co krzywdząco niesprawiedliwe.
Po kilkunastu minutach zajechałem pod firmę.
Zaparkowałem "na pięć".
Klnąc pod nosem bo jedną z ulubionych rozrywek moich współpracowników jest analizowanie i bezlitosne krytykowanie manewrów wykonywanych przez innych na firmowym parkingu.
Tym razem chyba jednak mi się upiekło.
Za to od kiedy wróciłem do pracy coraz częściej słyszę:
"Podobno książkę piszesz?".
"Jak tam blog?".
"A wiesz,że mój mąż/chłopak czyta twojego bloga".
Z jednej strony to miłe,ale z drugiej trochę krepujące. Zależy z kim akurat się rozmawia.
Za to najczęściej słyszę-"Hej czytałem o was w NAJ!".
I wtedy spłoszony spuszczam wzrok i coś tam dukam.
Sam nie wiem dlaczego.
Nawet na blogu do tej pory nie wspominałem o tym reportażu.
Zresztą naprawdę dobrze napisanym i opatrzonym fajnymi fotkami.
Chyba po prostu nie chciałem wyjść na chwalipiętę i tak dalej.
A przecież na spotkanie z dziennikarką zdecydowaliśmy się dlatego żeby wesprzeć działania "Boćka" w uświadamianiu ludzi,że dzieciom z in-vitro nie wyrastają na głowie czułki a na dupie rogi.
Zresztą jak ktoś chce poczytać to ostatni numer "NAJ Magazynu" jest jeszcze w kioskach.
A sam artykuł, bez fotek, można znaleźć tutaj:

link do artykułu

2 komentarze:

  1. ale, żeby rodzinie nie powiedzieć, żebym się od koleżanek dowiadywała "ty wiesz siedzę u matki, przeglądam jakieś pisemka, a tu twoje bliźniaczki chyba są". Wstyd;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poleciałam do kiosku i nabyłam ostatni egzemplarz - warto było, fajnie napisany artykuł a i na Was miło popatrzeć - jakoś tak mniej anonimowi jesteście teraz dla mnie - stałej acz cichutkiej "podglądaczki" Waszego życia

    OdpowiedzUsuń