poniedziałek, 28 lutego 2011

...aerobiku.

Zawsze szczyciłem się mocnymi mięśniami brzucha. Nie jakiś tam spektakularny kaloryfer, o nie.
Nawet zdecydowanie nie.
Nawet wręcz przeciwnie.
Jednak pod niepozorną, nieco otłuszczoną powłoką kryje się stal.
Nooo.... może sznurki.
Na pewno jednak nie konopne.
Powiedzmy,że sizalowe.
W każdym razie instytucja zakwasów mięśni brzucha jest mi właściwie nieznana. Niezależnie od ćwiczeń, obciążeń, ilości powtórzeń.
No tak po prostu mam.
Miałem.
To właśnie tu był haczyk.
Hak chyba.
Haczysko!
A raczej pieprzona kotwica, która wbiła mi się w trzewia i zaczęła powoli wyrywać mi wnętrzności.
Co? Zbyt barwnie i obrazowo?
Nic nie poradzę. Tak właśnie się czułem.
A instruktorka dopiero zaczynała się rozpędzać.
Kolejna seria, kolejna, kolejna...
Ciężki jest los ludzi z przerostem ambicji. To właśnie ta cecha kazała mi nie odpuszczać.
Jednak po kolejnych kilku minutach bezlitosnych katuszy w rytm wesołej muzyczki zacząłem na serio obawiać się o to czy zmaltretowane włókna moich mięśni brzucha nie strzelą zaraz z głośnym „brzdęęęęęęk!” a ja nie padnę rozłożony jak rozdeptana rozgwiazda.
Ambicja widząc co się dzieje mruknęła „to ja może wyskoczę na chwilę.... do toalety” i bezwstydnie zostawiła mnie na lodzie.
Zacząłem odpuszczać część powtórzeń bo miałem wrażenie, że to jedyna szansa na przetrwanie.
Przetrwanie we wrogim środowisku bezczelnie sprawnych pań we wszelkim wieku.
Potem na szczęście zmienił się rodzaj ćwiczeń więc do końca zajęć łzy na mych policzkach zdążyły wyschnąć a wymuszony uśmiech „samca lubiącego czasem dać sobie w kość” mógł nawet wyglądać na szczery.
Po zajęciach instruktorka podeszła do mnie i stwierdziła, że całkiem nieźle sobie poradziłem.
-Masz zaskakująco dobrą koordynację. Na ogół faceci mają z tymi ćwiczeniami większe problemy.
Uśmiechnąłem się dzielnie.
Z pełną świadomością tego,że była to pochwała na otarcie łez i podtrzymanie na duchu potencjalnego klienta fitness klubu.
Chyba domyśliła się moich myśli.
-Poważnie mówię! Było naprawdę dobrze. Jak na pierwszy raz. Naprawdę dobra koordynacja!
Nie dałem się nabrać.
Dlaczego pochwaliła tylko koordynację?
Nie wspomniała o kondycji, gracji, wdzięku, sile, kocich ruchach, bezpretensjonalnym samczym wdzięku...
Wiedziałem co to oznacza.
Jako nastolatek uczęszczałem na zajęcia plastyczne do domu kultury.
Pani , która wprowadzała nas w tajniki malarstwa miała taki zwyczaj,że nigdy nie krytykowała. Nie wytykała błędów. W każdej pracy potrafiła znaleźć coś wartego pochwalenia.
Taką „pochwałą ostatniej szansy” było w jej ustach stwierdzenie:
-O! Naprawdę ciekawa kompozycja. Oryginalna.
Wszyscy wiedzieliśmy, że znaczyło to mniej więcej tyle:
„Drogi młodzieńcze, tym razem twoja praca jest naprawdę do dupy”.
Takie oto refleksje snułem pod prysznicem.
Potem szybko się przebrałem i próbowałem podbiec do wozu transmisyjnego.
Ostatnie metry pokonałem prawie na czworakach.
Ostatkiem sił wyciągnąłem rękę do klamki.... gdy technik otworzył drzwi od środka.
Rżał nabijając się ze mnie bezwstydnie:
-Gdybyś tylko słyszał te swoje wejścia na żywo! Jęki konającego guźca! No wchodź, wchodź he,he,he! Nie zapomniałeś spakować swoich błyszczących leginsów!?
-Spierdalaj. W szortach ćwiczyłem.
-I jak twoi nowi koledzy?-zaczął gestami naśladować karykaturalnie miękkie gesty.
Odburknąłem mu, że jest myślącym stereotypowo matołem i że inaczej by śpiewał gdyby sam spróbował takich ćwiczeń.
Oczywiście użyłem zupełnie innych słów. Na pewno nie było tam epitetu „matoł”.
Macho tak nie mówią.
Zwłaszcza ci z aerobiku.
Wyszczerzył zęby zupełnie tym nie przejęty i usiadł za kierownicą.
Naburmuszony i wykończony zająłem miejsce z tyłu.
Widząc jak zerka na mnie korzystając ze wstecznego lusterka zrozumiałem jedno.
W jego oczach przestałem być mężczyzną.

3 komentarze:

  1. Mareczku byłeś dzielny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogi kuzynie, zapraszam w takim razie na maraton fitness, trzy godzinki i po krzyku;)

    OdpowiedzUsuń