poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Anioł przy moim stole

W sobotę przy naszym stole usiadł anioł.
I to całkiem dosłownie.
Usiadł popatrzył mi prosto w oczy a potem nieco prowokacyjnie łypnął na koleżankę małżonkę i sięgnął po jej szklankę z piwem.
Na moją colę się nie skusił.
Co mnie wcale nie zdziwiło.

Chociaż nie jestem pewien czy jest różnica w prowadzeniu po alkoholu i lataniu własnoręcznym ( a raczej własnoskrzydłym). Z drugiej strony skoro spacerować pod wpływem można to może i w lataniu niektórym to nie przeszkadza?
Sąsiednie stoliki po chwili również obsiadły anioły.
W lokalu zapadła cisza przerywana tylko przez nerwowe chichoty i popiskiwanie klawiatur telefonów, którymi niektórzy próbowali uwiecznić to niecodzienne zdarzenie.
Trwało to dłuższą chwilę.
Nasz anioł wyglądał jak wyrzeźbiony w marmurze z Carrary. Tylko oczy w jego twarzy były żywe i niepokojąco inteligentne.
Nie mrugał.
Za to ja nie wytrzymałem i mrugnąłem do niego przyjaźnie. Po głowie tłukło mi się wspomnienie filmu Jane Campion.
W pewnym momencie „nasz” anioł drgnął ,co najwyraźniej było sygnałem dla reszty ,i całe stado opuściło lokal.
Ku memu rozczarowaniu na piechotę.

Cholernie żałowałem ,że nie mam przy sobie lustrzanki.
Anioły odeszły a za nimi podążył tłum gapiów.
Oraz dwóch panów w czarnych koszulkach z napisem, „OCHRONA”.
No ci na aniołów stróżów nie wyglądali.
W każdym razie przyłączyliśmy się do tłumu i ruszyliśmy uliczkami i zakamarkami starówki za kilkunastoma uskrzydlonymi postaciami.

W końcu anioły zniknęły a my usiedliśmy w ogródku greckiej knajpki i zamówiliśmy pyszną golonkę z grilla i naprawdę kiepskie kalmary.
Oraz piwo.
Jedno.
Znowu nie dla mnie.
Na szczęście to ja zamówiłem golonkę więc jakoś się pocieszyłem.
Wieczór był cudownie, śródziemnomorsko ciepły.
Czułem się jak na wakacjach w ciepłych krajach.
Naprawdę nie poznawałem własnego miasta.
Tłumy ludzi na ulicach , teatry uliczne, ciepło i sympatycznie.
No i jeszcze te anioły.
-Cudownie- westchnąłem -Ale wiesz co? Tęsknię za naszymi bamabaryłkami.
-Ja też.
Oddałem żonie połowę golonki a w zamian przyjąłem na klatę okrutnie gumowe i ociekające tłuszczem krążki kalmarów.
Czułem się jak bohater zmagający się z morskimi bestiami.
Stęskniony bohater.
Dzień wcześniej moi rodzice wzięli dziewczynki na przechowanie i mieliśmy je odebrać dopiero nazajutrz.
Taki prezent z okazji naszej okrągłej rocznicy ślubu.
Godzinę po tym jak odwiozłem dziewczynki byliśmy już w łóżku.
Z kanapkami i laptopem.
Mieliśmy oglądać film,ale oczywiście polegliśmy sromotnie.
Pierwsza prawdziwa popołudniowa drzemka od narodzenia Dzieci Frankensteina.
W sobotę spałem do jedenastej.
A nie było łatwo. Najpierw obudziłem się o trzeciej, potem o piątej nad ranem. Potem o siódmej, ósmej i dziewiątej.
Byłem jednak cholernie zdeterminowany i tylko przewracałem się na drugi bok i desperacko zaciskałem powieki.
Teraz więc mogłem rozkoszować się przyjemnym wieczorem.
Sięgnąłem przez stolik i upiłem łyk z piwa z „żoninej” szklanki.
-Patrz kochanie! Anioły z pracy wracają!
Odwróciła się w stronę, w którą wskazywałem.
Przez plac maszerowała grupka białych postaci trzymających pod pachami skrzydła.

2 komentarze:

  1. Mam w pracy urwanie głowy, więc zaczęłam czytać twój blog od początku, jestem właśnie na wrześniu 2009 i czytam "wieje wiatr", powiem ci, że potworki moje wróciły i pierworodny robi wszystko bym wysłała go do was jak te puzzle... Podobno czterolatki tak mają, taki jak to mówicie skok rozwojowy, tylko dlaczego mam wrażenie, że się cofa;) i to pewnie wszystko dlatego, że się nabijałam, że płacz waszych córek może być relaksujący:(

    OdpowiedzUsuń