poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Ulubiony numer

Ufff, wreszcie po weekendzie. Może wreszcie uda się odpocząć.
Piszę to tym razem bez przymrużenia oka.
Trafiła mi się całkiem fajna i atrakcyjna finansowo fucha, ale nie były to łatwo zarobione pieniądze.
A,że ostatnio nasz budżet domowy jest trochę w tarapatach to właściwie nie mam powodów do narzekań.
No i nie narzekam. Tyle,że człowiek nie ma już kilkunastu lat więc jedna noc przerywana wstawaniem do dzieciaków to ciut za mało,żeby się zregenerować po dwunastu godzinach konferansjerki.
A ,że następnego dnia ta zabawa zaczęła się od nowa to.... sami rozumiecie.
Właściwie piszę o tym nie dlatego by się poużalać tylko by po raz kolejny wrócić do tematu gustów muzycznych naszych pociech.
Parę razy już o tym wspominałem, ale te obserwacje naprawdę mnie fascynują.
Nie przywiązują wielkiej wagi do tych ich pierwszych reakcji i jeszcze nie zamówiłem skrzypiec i fortepianu ( raczej gitary i perki :-))) dla starszej bliźniaczki, aleeeee....
W każdym razie żona z naszymi bliźniaczkami wpadła popatrzeć jak sobie radzę na scenie.
Korzystając z tego, że miałem krótką przerwę podszedłem do nich,żeby wycałować cała trójkę.
Ucałowałem koleżankę małżonkę, ucałowałem młodszą z córek, która na mój widok szeroko się uśmiechnęła...
A potem spróbowałem ucałować drugą,ale... w ogóle nie zwróciła uwagi na moją obecność.
Siedziała zapatrzona w scenę , na której produkował się zespół grający fuzję muzyki orientalnej i jazzu.
-Ho, ho- podrapałem się w głowę i wzruszyłem ramionami.
Nie pamiętam czy wspominałem o tym,że nasza pierworodna lubi blues'a?
Chyba tak.
John Lee Hooker naprawdę jej leży.
Ale jazz?
Wiem już, że „młoda” nie przepada za muzyką Seatlle. Southernrock, też nie wywołuje entuzjazmu,ale nie grymasi.
Lubi niektóre numery Waglewskiego,ale nie przepada za Janerką ( ma jeszcze na to czas :-).
Za to uwielbia stare kapele metalowe!
Tyle,że nie te pierwszoligowe tylko takie trochę.... obciachowe.
Chociaż niekoniecznie.
Ostatnio lekko zaszokowałem koleżankę małżonkę przewracając całą chałupę w poszukiwaniu pewnej płyty.
-Nie widziałaś gdzieś DIO?!-zapytałem podejrzliwie bo zazwyczaj kiedy nie mogę czegoś znaleźć to okazuje się,że żona niedawno „posprzątała”. Celowo i perfidnie ująłem to słowo w nawias,ale nawet po dziesięciu (!) latach małżeństwa trudno mi się pogodzić z tym, że posprzątane płyty udaje mi się odnaleźć zazwyczaj wyłącznie przez przypadek.
Często po wielu tygodniach poszukiwań.
A kiedy próbuję się burzyć to słyszę,że „trzeba było samemu posprzątać. Masz nauczkę”.
Jasna cholera! Wychowywać mnie tu będzie.
Ale odbiegam od tematu.
Oczywiście na moje pytanie o zaginiona płytę odpowiedź była przecząca.
Co mnie nie zdziwiło.
One zawsze są przeczące.
-A co to jest w ogóle to … DIO!?-spytała lekko podirytowana.
Naprawdę, od osoby, którą tak wspaniałomyślnie zabrałem na koncert AC/DC i która podczas drogi miała okazję wysłuchać wykładu „o muzycznych wartościach instrumentarium składającego się z dwóch elektrycznych instrumentów strunowych, ograniczonego zestawu perkusyjnego oraz strun głosowych” oczekuję czegoś więcej.
-Zespół taki. Metalowy. Stary.
-E...-prychneła tylko i momentalnie straciła zainteresowanie tematem.
-Ulubionej płyty MOJEJ CÓRKI SZUKAM- dodałem więc dobitnie i prowokacyjnie.
Spojrzała na mnie takim wzrokiem jakbym zwariował.
Poczułem się nieswojo.
Może rzeczywiście mi się wydawało?
Na próbę wrzuciłem do odtwarzacza Running Wild.
To nie było to.
Małżonka natomiast zaczęła coś wspominać o tym,że fajnie by było jakby w domu można było posłuchać czegoś czego słuchanie sprawia przyjemność wszystkim.
-Skoro zgubiłaś ulubioną płytę dziecka to szukam jakiegoś „erzacu”. Tak!?-chyba trochę niepotrzebnie zacząłem ją prowokować.
Kiedy więc w odpowiedzi pomruczała coś gniewnie już się nie odezwałem.
Zresztą zajęty byłem wyciąganiem z pudełka „epki” Ugly Kid Joe.
-O rany! Całe lata tego nie słuchałem.
-A co to?
Powiedziałem.
Odpowiedział mi tylko cierpiętniczy jęk.
Starszej córki ta muzyka nie poruszyła. Spokojnie stukała grzechotką o podłogę.
Wcale nie do rytmu.
Ta młodsza zachowywała się tak jakby z głośników leciał tylko szum deszczu albo odkurzacza.
-Kochanie zlituj się! Wyłącz to!!!- żona jednak słyszała muzykę doskonale.
Zazwyczaj staram się w tej kwestii nie przeginać,ale...
-Jeszcze tylko ostatni numer.
-KOCHANIE!-teraz w głosie słychać było już wyraźną groźbę.
-To tylko kilka sekund. I ma taki uroczy tytuł...
-Jaki?
-”HEAVY METAL”!-ryknąłem do wtóru tego co zagrzmiało z głośników.
Teraz obie córki stukały grzechotkami nie do rytmu.
Za to żona wyglądała tak jakby zamierzała bardzo rytmicznie postukać mnie.
W głowę.
Czymś twardym.
Najlepiej młotkiem.
Instynkt samozachowaczy nakazał mi natychmiastową zmianę płyty na składankę Tracy Chapman.
Tym samym egzekucja została odłożona.
A jednak.
Chwilę później znalazłem płytę.
-Mam DIO!!!-wpadłem do pokoju radośnie wymachując zdobyczą.
-A gdzie była kochanie?-głos małżonki ociekał lukrem i … hmm dźwiękowym odpowiednikiem kwasu. Chyba siarkowego.
-Nie pytaj.
-Taaaaaak?
-No dobra zwracam honor.
Nic nie powiedziała,ale przyjrzała mi się badawczo kiedy pochyliłem się nad wieżą.
-Chyba nie zamierzasz tego teraz puścić?
-Daj spokój. Dziecku chcę przyjemność zrobić.
-Daj już spokój!
Nerwowo przeskakiwałem utwory szukając tego właściwego. Słysząc zbliżające się za plecami kroki wciągnąłem głowę w ramiona.
-Daj mi jeszcze tylko chwilkę to był chyba piąty track...-kroki były coraz bliżej.
I coraz cięższe.
Zanim jednak padł okrutny , nokautujący cios...
-Jeeeesttt, to ten!-westchnałem.
Z głośników popłynęły pierwsze takty.
A ja nasłuchiwałem skulony przed odtwarzaczem.
Słyszałem DIO.
Tylko DIO.
Nie słyszałem kroków.
Nie słyszałem stukania grzechotki.
Podniosłem wzrok na żonę.
Stała i uważnie przyglądała się naszej, starszej o minutę, córce.
Dziecko leżało na brzuchu podparte na wyprostowanych ramionkach. Na buzi pojawił się szeroki, radosny uśmiech. Rytmicznie zginała nóżkę i w ogóle wyglądał jakby miała ruszyć „ w tany”.
-Mówiłem,że to jej ulubiony numer.
Triumfowałem.

3 komentarze:

  1. czytajac Ciebie mam wrazenie, nie obraz sie ale, jestes pantoflarzem. Nie masz swojego zdania w domu, jesli juz go masz to i tak sie poddajesz ... wiecej jaj, taki duzy facet ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko! (to a propos powyższego);-))

    Moja córka zasypiała przy Willy Nelsonie ;-))
    Gdy tylko zagrała muzyka, momentalnie się wyciszała, zasłuchiwała i zasypiała spokojnie. Ale, kiedy raz nie było prądu, to mój śpiew (?) nie pomógł w uspokojeniu malucha :-))

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam! Świetny blog, czytałam przez kilka wieczorów czesto rechocząc ze śmiechu, tyle świetnie opisanych scenek. Pozdrawiam serdecznie Ewa

    OdpowiedzUsuń