środa, 10 listopada 2010

Zagubieni w czasie


Przepełnia mnie nienawiść.
Jak ja cholernie nienawidzę!
Mimo,że na ogół nienawidzę nienawidzić.
A jednak Benjamin Franklin podpadł mi tak okrutnie, że ma facet prawdziwe szczęście, że nie ma go już na tym padole łez i rozpaczy.
Bo za krzywdę, którą mi wyrządził zemścił bym się srodze.
Za zniweczenie wysiłków, zrujnowanie marzeń.
Marzeń o słodkim, długim śnie.
Otóż kiedy ów, tak szanowany, mąż stanu był ambasadorem we Francji wyliczył koszty używania świec i namawiał Francuzów do zmiany rytmu dnia.
Francuzi do jego rewelacji podeszli bez entuzjazmu za to Niemcy w 1916 r. skorzystali z jego rad.
Tyle,że i szło już nie o świece a o oszczędność prądu. A potem już poszło- Anglicy i Amerykanie.
A w latach 1946-49 Polacy.
I okazuje się,że było coś dobrego w mrocznych latach systemu słusznie minionego bo między 1965 a 1976 naród żył bez przestawiania zegarków.
A potem znowu zgłupiał.
I na nic eksperymenty wykazujące,że zmiana czasu nie daje żadnych oszczędności. Za to skutecznie rozregulowuje zegary biologiczne co może mieć poważne następstwa zdrowotne.
Ale do rzeczy.
Zmianę czasu, która sprawia,że możemy pospać dłużej na ogół przyjmujemy bez większego kwękania. Bo w końcu jest to jakaś wymierna korzyść.
Podobnie było i tym razem. Jakoś w ogóle nie przyszło nam do głowy, że tym razem ów pozorny zysk będzie ciosem nożem w plecy.
Od jedenastu miesięcy walczymy o każdy kwadrans spokojnego snu.
Bo księżniczki ze szkiełka kimają dokładnie na zakładkę.
Kiedy jedna otwiera wyspane oczęta to druga właśnie trze ślepia i zaczyna jej opadać głowa.
W nocy jest trochę lepiej,ale jak nie ząbkowanie to katar sprawiają, że mimo iż obie córy pokazały,że mogą smacznie przespać całą noc to nigdy nie jest to ta sama noc dla obu.
Tak jakby psiakrew rozpisały sobie precyzyjny grafik i bardzo skrupulatnie się go trzymały.
A jednak powoli sytuacja się poprawiała. Kosztem kilkunastu nieprzespanych nocy odzwyczailiśmy pociechy od nocnego karmienia a potem mozolnie pracowaliśmy na tym aby wstawały coraz później.
I powoli, krok za krokiem zamiast o 5.00 zacząłem wstawać o 5.10, 5.15, 5.20.... a potem osiągnęliśmy szóstą by po kolejnych tygodniach „złamać' barierę godziny siódmej.
I kiedy przez kilka dni zaczęliśmy znowu czuć się jak ludzie wtrącił się ten pieprzony Franklin.
Cholerny racjonalizator, który sprawił, że w ciągu jednej nocy cofnęliśmy się w czasie o kilka tygodni.
To znaczy my- rodzice.
Bo dzieci odmówiły zmiany strefy czasowej.
I gdybyż to oznaczało życie w światach równoległych!
Wtedy każdy spałby spokojnie w swoim uniwersum.
Niestety teraz codziennie, jeszcze przed szóstą dochodzi do kosmicznej katastrofy i ze zgrzytem i łoskotem zderzają się ze sobą dwie potężne fale czasu.
I jakimś cholernym zrządzeniem losu kulminacja tego kosmicznego tsunami następuje w naszej sypialni.
Co rano o 5.40 gdy świat, otulony szarością jesiennym mgieł właśnie przewraca się pod ciepłą kołdrą na drugi bok, budzą mnie dwie syreny.
I nie mam tu na myśli pieszczot w wykonaniu zalatujących zapachem wodorostów cycatych lasek z rybimi ogonami.
Nie, myślę o takich niewielkich urządzeniach z małą korbką,które służą do robienia piekielnego hałasu.
Wycia, które kojarzy z się z szalejącymi płomieniami, eksplozjami,wyciem nurkujących bombowców i rykiem silników czołgów miażdżących gąsienicami wszystko na swojej drodze.
W takim klimacie oldskulowego pola walki nie jest łatwo wstać w dobrym nastroju.
Zastanawiam się nawet czy nie wytłumaczyć naszym aniołkom zagłady, że świat poszedł już dalej.
Działania zbrojne wyglądają już inaczej, że samoloty bezzałogowe,że komputery, że precyzyjne , sterowane pociski,że siły specjalne, że minimalizacja strat wśród ludności cywilnej...

2 komentarze:

  1. Spoko unormuje się. Moje już z 5.30 na 7.00 wchodzą więc mam nadzieję, że niebawem na 7.30 znów wejdą i będzie git. Czego Wam również życzę. agamala34

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehehe Słodkie maleństwa:D Mój sybek wstawał o 5 rano gdzieś do ukończenia 1 roku życia:)

    OdpowiedzUsuń