środa, 19 maja 2010

Oko w oko

Ostatnio znowu dużo czasu poświęcam na pracę nad książką. Piszę o tym, nie dlatego by się tłumaczyć tylko by naświetlić sytuację.
Ustaliliśmy już przecież,że tłumaczenia są bez sensu. Wyraziliście się jasno i ja to szanuję :-)
W każdym razie prawie codziennie spędzam kilka godzin przy komputerze albo wydrukach.
Kiedyś jakiś literat stwierdził,że proces pisania jest bardzo przyjemny,ale późniejsza obróbka tekstu to już niewdzięczna harówka.
Coś w tym jest.
Zawziąłem się jednak,że jak najszybciej odwalę pewien etap tej pracy i udało mi się to zrobić.
Zostałem po robocie w firmie i przez kilka godzin ślęczałem redagując, poprawiając, przestawiając,wyszukując, gubiąc, znowu wyszukując i tak dalej.
Do domu wracałem kompletnie wypluty umysłowo.
-Wiesz co kochanie- zwróciłem się do żony po powitaniu- Mam taką propozycję,że ja zapakuję dzieciaki do wózka, wezmę psa i pójdziemy pobiegać a ty będziesz miała wreszcie trochę czasu dla siebie. Co ty na to?
-Świetnie. Doskonały pomysł.
Pies już wie co oznacza wyciąganie wózka z garażu i tradycyjnie dostał „haszczakowego rozumu”.
Zaczął wydawać te wszystkie opętańcze i szalenie irytujące odgłosy oraz miotać się w sposób skutecznie uniemożliwiający założenie mu obroży.
Zawsze tak robi.
Dostaje obłędu z niecierpliwości. Bo przecież:
„Będziemy biegać, biegać, biegać, biegać, biegać, biegać, biegać,BIEEEEEEEGGGGAAAAAĆ!!!”
Brzmi to jakoś tak:
„A,a,a,a,a,a,au,au,au,y,y,y,y,y,y,auuuyyyyyyyyy,eeuuuuuu,eu,eu,eu,eu,aj,aj,aj,aj,aj,yyyyiiiiiyyyyyoiiiiiyyyyiiii!!!!”
No masakra dla uszu. Jakby mi ktoś koniuszki nerwów pocierał gruboziarnistym papierem ściernym.
Żaden płacz, czy nawet wycie, dziecka nie da się z tym porównać.
Jedyny sposób to starać się wprowadzić mózg w tryb „mute” i jak najszybciej spacyfikować szarpiącego się czworonoga.
Przecież on się tylko cieszy.
Pewnie podobną radość odczuwał Hannibal Lecter konsumujący swoje ofiary.
Ponieważ szedłem sam nasza suka musiała zostać w domu. Nie miałem wyrzutów sumienia ponieważ ona po ogrodzie biega luzem a husky, z konieczności, większość czasu spędza na uwięzi.
Niebawem ma się to zmienić,ale póki co jest jak jest.
W każdym razie suka została zamknięta w domu a tatulo potruchtał drogą ciągnięty przez psa i pchając przed sobą wózek.
Mógłby ktoś spytać czy nie lepiej byłoby podpiąć zwierzaka do wózka i biec w ten sposób?
Nie. Nie lepiej.
Powie to każdy kto próbował swoich sił w powożeniu psim zaprzęgiem.
Kto robił salto nad kierownicą roweru, kiedy ciągnące go psy gwałtownie skręciły w krzaki w pogoni za sarną ,która przebiegła drogę.
I kto potem bezradnie patrzył jak psy kontynuują pościg ciągnąc za sobą rower. Rower podskakujący i wirujący w powietrzu. Od którego odpadają różne części.
Mam za sobą kilka takich maszerskich przygód.
Dlatego zawsze bardzo pilnuję by smycz nie owinęła się wokół jakiegoś elementu wózka i trzymam ją tak by w każdej chwili móc ją puścić.
Pies co prawda ucieknie,ale dzieciakom nic się nie stanie.
A naprawdę mogłoby być groźnie.
Taki husky, który poczuje zew łowów przypomina odbezpieczony granat. Cała energia zgromadzona w jego mięśniach po prostu eksploduje w ułamku sekundy.
Tak było i tym razem.
Chociaż zaczęło się sielankowo.
Po kilku kilometrach biegu pies zwolnił, przestał się szarpać i wszedł w „tryb długodystansowy”.
Dziewczynki zasnęły ukołysane na wertepach leśnych ścieżek.
Było ciepło, ptaki śpiewały las pachniał wiosną.
Przebiegliśmy pięć kilometrów a potem zawróciliśmy,żeby trochę inną drogą wrócić do domu.
Pies truchtał, dziewczynki posapywały. A ja dyszałem i próbowałem się nie utopić we własnym pocie.
Takie są uroki braku regularności w treningach.
W końcu uznałem,że nie ma co się zarzynać i że marszobieg to też bardzo szlachetna forma przemieszczania się. I z truchtu przeszedłem w powolne człapanie.
Właśnie wybiegliśmy z lasu na otwarty teren gdy zauważyłem,że coś się święci.
Jakaś nieuchwytna zmiana rytmu kroków, ustawienia uszu,skręt głowy...
To zazwyczaj oznacza,że mam sekundę na reakcję zanim pies zwariuje i rzuci się w pogoń za jakimś stworzeniem.
Zaryłem piętami w błocie, puściłem wózek i oburącz chwyciłem smycz.
Co w zdecydowanie brutalny sposób przerwało lot psa w krzaki.
Zaskowyczał. A w tym głosie była złość,rozczarowanie, zniecierpliwienie i całe tony łowieckiej frustracji.
A jednak głos który dobiegł z krzaków spowodował,że to moja frustracja nabrała ogromnego ciężaru gatunkowego.
A kiedy pojawił się właściciel owego głosu zrobiło się jeszcze gorzej.
A właściwie właścicielka.
Z krzaczorów wytoczyła się ogromna locha. A za nią dwa warchlaki.
Małe wściekłe oczka świdrowały spojrzeniem mnie i psa.
A ja zastanawiałem się co zrobić.
Najgorsza była świadomość,że w zasadzie nic.
Przecież z dwójką dzieci na drzewo nie wlezę.
Zresztą co tu gadać- jeżeli zdenerwowana locha zaszarżuje to nawet nie zdążę wyjąć ich z wózka.
A nawet gdybym zdążył to ona i tak mnie dogoni.
Przez moment wydawało mi się ,że nabuzowany adrenaliną mogę obronić swoje dzieci gołymi rękami.
Rozsądek mówił jednak co innego.
Jedyna nadzieja była w tym,że spuszczony ze smyczy pies odwróci uwagę tego kłębu nabitych mięśni.
Staliśmy tak dłuższą chwilę.
Ona- matka z dójką dzieci i ja- też z dwójką.
Oraz popierdolonym jazgoczącym i miotającym się psem.
Dziwna scena.
Bo pies był jedynym ruchomym elementem naszej skamieniałej „grupy Laokoona”.
Jakby czas się zatrzymał.
Prawie wszędzie.
Poza jednym fragmentem czasoprzestrzeni, w którym gwałtownie przyspieszył.
Właśnie w tym,w którym znajdował się husky.
Nie wiem o czym myślała locha.
W każdym razie w końcu uznała,że lepszym rozwiązaniem jest taktyczny odwrót.
Wykwiczała komendę i trójka dzików zniknęła w krzakach przedzierając się przez nie z trzaskiem łamanych gałęzi.
Znowu zacząłem oddychać i zacisnąłem spocone dłonie na uchwycie wózka.
Czułem się jakbym wrócił z bardzo dalekiej podróży.
A pies?
Nie ukrywał swojego rozczarowania.
Jego wrzaskliwe i wymowne-„A,a,a,a,a,a,au,au,au,y,y,y,y,y,y,auuuyyyyyyyyy,eeuuuuuu,eu,
eu,eu,eu,aj,aj,aj,aj,aj,yyyyiiiiiyyyyyoiiiiiyyyyiiii!!!!”-niosło się po lesie.

6 komentarzy:

  1. No no... adrenalinka była - nie wątpię. Ale za to ile opowiadania na lata! Za rok będą już trzy warchlaki, a za lat dwadzieścia będziesz córom opowiadał, jak to z narażeniem życia stanąłeś piersią w pierś z watahą dzików chroniąc je malutkie w wózku a do tego prowokującego cała sytuację ratlerka na cieniutkiej smyczy (;

    OdpowiedzUsuń
  2. czytałam mając mrowienie w kończynach! Jeden z lepszych wpisów, warto było poczekać

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuzyn, przeczytałam, możesz wrzucać następny;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Znając siebie, przez miesiąc nie wyszłabym na spacer;) Aż przez moment przestałam marzyć o domu na totalnej wsi... Ale już mi przeszło, znowu sobie marzę;)
    Pozdrawiam - Marta

    OdpowiedzUsuń
  5. Dałeś bobu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nooo nieźle, nieźle. :)
    Domyślam się jak ci potem ręce i reszta drżała, a haski pewnie do końca życia ci tego nie wybaczy. ;)
    Ale co jak co porównanie jego do Lectera to już chyba lekka przesada. :D

    OdpowiedzUsuń