środa, 9 czerwca 2010

Zdradliwa "nazasiość"

Starość w tym roku przyszła jakoś tak wyjątkowo szybko.
W niedzielę mnie lekko połamało.
W poniedziałek było gorzej, ale i tak uparłem się,że sam wykąpię księżniczki.
W efekcie tego wtorkowe wstawanie z łóżka było procesem równie czasochłonnym co bolesnym.
I kiedy wreszcie stanąłem na nogach, zaspana koleżanka małżonka zaproponowała.
-Ojej kochanie jaki ty biedny jesteś! Może się połóż a ja nakarmię dzieciaki.
-Chyba zwariowałaś! Nie po to włożyłem w tę czynność tyle wysiłku żeby teraz wracać do łóżka!-mruknąłem wkurzony buntem własnego ciała.
Potem jednak było jeszcze gorzej i w efekcie wylądowałem na zwolnieniu lekarskim.
Co trochę skomplikowało mi sprawy zawodowe,ale w sumie niespecjalnie zmartwiło.
Bo czeka mnie kilka dni w domu i to z doskonałym pretekstem do unikania wszelkich prac i zajęć.
No i wreszcie za blog się wezmę.
Bo ostatnio... sami widzicie.
Z jednej strony ni miałem głowy do pisania a z drugiej najzwyczajniejsze lenistwo mnie dopadło.
I zamiast na pisanie wzięło mnie na czytanie. Pochłonąłem między innymi najnowszy kryminał ekologiczno- ezoteryczny Olgi Tokarczuk.
A potem mieliśmy gości, a potem...
Uznajmy więc ,że byłem na wakacjach.
Pisanie tego blogu przebiega dwutorowo. Większość wpisów powstaje spontanicznie, ale są i takie, które piszę z pewnym wyprzedzeniem. I niektóre teksty zostawiam sobie w zanadrzu na te okresy kiedy brakuje weny albo czasu. Albo po prostu na specjalną okazję. Najczęściej takie pisanie z wyprzedzeniem powoduje jednak kłopoty. Bo sypie się chronologia zdarzeń, albo po prostu nowe zdarzenia powodują,że teksty się dezaktualizują.
A najgorzej jest z tymi okolicznościowymi. Ponieważ najczęściej przegapiam okazje, na które powstały.
Niewątpliwa w tym zasługa księżniczek.
Ale też i bez przesady.
Ostatnio właśnie wpadłem w pułapkę „nazasiową”.
Bardzo mi zależało żeby wysmażyć coś specjalnego na rocznicę powstania blogu, która przypadła w ubiegłą niedzielę. Tyle,że długie dochodzenie do siebie po koncercie spowodowało,że zostałem z kilkoma rozgrzebanymi tekstami.
Z kolei moja pisanina o AC/DC tak się rozwinęła, że doszedłem do wniosku iż wrzucenie jej w kilkunastu odcinkach czytelników niespecjalnie usatysfakcjonuje.
Jakby tego było mało- ostatnio, do szuflady, spisałem nasze doświadczenia i swoje refleksje z czasu, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy czy kiedykolwiek będziemy mieli potomstwo.
I muszę przyznać, że było to zajęcie bardzo wyczerpujące emocjonalnie.
Dochodziłem po tym do siebie przez kilka dni.
A wracając do obiecanego tekstu o koncercie AC/DC to nauczył mnie on pokory.
Kiedy zaprezentowałem koleżance małżonce pierwotną wersję usłyszałem:
-W ogóle mi się nie podoba. Dawno nie napisałeś nic tak słabego!
Ups!
Rzeczywiście musiało być słabo skoro zdecydowała się na tak miażdżącą recenzję.
Bo doskonale wie,że pochwały mnie uskrzydlają a krytyka raczej zniechęca.
W każdym razie wziąłem się do roboty.
Za chwilę część pierwsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz