środa, 7 lipca 2010

Refleksje literacko-przyrodnicze

Wyraziste sformatowanie moich córek zaczęło mnie ostatnio niepokoić.
Bo skoro jedna gada a druga się przemieszcza to istnieje niebezpieczeństwem,że tak im już zostanie.
A wolałbym by Dzieci Frankensteina były trochę bardziej wszechstronne.
Chociaż z drugiej strony doskonale się uzupełniają.
Koleżanka małżonka żartuje nawet, że niedługo może to wyglądać tak, że jedna stwierdzi:
-Te siora. Możesz mi przynieść grzechotkę? Bo chodzić nie umiem a rączki za krótkie!
Odpowiedzią drugiej będzie natomiast tylko radosne chrząkanie i tupot małych stópek.
A jednak wczoraj zaobserwowałem coś co rozwiewa moje obawy o to,że jedna będzie intelektualistką a druga „fizolką”.
Niby nic się nie zmieniło. Jedna mówi a druga się wierci i przemieszcza.
Ważne jednak w jakim kierunku się udaje.
Ostatnio zdarza mi się,że siadam przy leżaczkach na podłodze i czytam książkę.
Dzieci są zajęte swoimi zabawkami i zadowolone,że tata jest blisko.
A ja cieszę się lekturą, której tak bardzo mi brakowało.
Od kilku dni muszę jednak siadać trochę dalej niż dotychczas.
Zaczęło się od tego,że bardziej ruchliwa latorośl zaczęła wyciągać ręce w stronę grubego tomiszcza leżącego na moich kolanach.
Najwyraźniej zainteresował ją ten dziwny przedmiot.
Co bardzo mnie ucieszyło ponieważ pierwszą zabawką jaką kupiłem dzieciakom jeszcze przed ich urodzeniem była właśnie małą szeleszcząca, miękka książeczka składająca się z czterech kartek.
W strony są wszyte takie fajne elementy materiału, które dziecko może odsłaniać i odkryć ,że chowają się za nimi różne stworzenia i tak dalej.
Urzekła mnie od pierwszego spojrzenia. Uznałem ,że to wspaniały pomysł i z dumą zaprezentowałem ten nabytek rodzinie, która wykazał się znacznie mniejszym entuzjazmem.
-Dziwne, to takie. A ile kosztowało?
Tu podałem cenę.
-Ile!!! Za takie...
Te miny mówiły wszystko. W oczach najbliższych byłem frajerem, który kupił drogi i prawdopodobnie bezużyteczny gadżet.
Dlatego drugi zakup- lwa- książeczkę (takiego z kilkoma „kartkami” przyszytymi do brzucha) pokazałem już pewną rezygnacją.
Odpowiedzią były wysoko uniesione brwi.
No to teraz wyobraźcie sobie jaką satysfakcję poczuł garbaty tatulo kiedy okazało się ,że owe potencjalnie bezużyteczne gadżety okazały się ulubionymi zabawkami pociech.
Nie oszukujmy się -z czytaniem te ich zabawy zbyt wiele wspólnego nie miały. Raczej było to radosne memłanie, ugniatanie i ślinienie.
Ale jednak.
Od pewnego czasu zauważyłem, że dziecięca fascynacja tymi przedmiotami mija.
Kiedy podaję im książeczkę albo lewka to po kilku sekundach ląduje na podłodze i jakoś nikt nie protestuje.
Małe oczka świdrują mnie z wyraźnym pytaniem:
„Dasz wreszcie coś nowego do zabawy?”
No to daję.
Ale są do kroćset jakieś granice.
Ja rozumiem ,że lektura powinna być dostosowana do wieku dziecka. Mam też świadomość, że rodzice zawsze są zaskoczeni tym jak szybko dorastają ich dzieci.
Ale lektura „Millenium” to chyba lekka przesada.
Wydaje mi się ,że zanim moje córki wezmą się za czytanie ponurych, mrocznych i cynicznych kryminałów powinny przejść przez etap lektur, w których drobne przestępstwa popełniają misie, kotki, pieski, żółwie...
A czarnym charakterem jest jakiś, w sumie całkiem sympatyczny, mięsożerca.
Na przykład tygrysek, który troszkę dokucza małej zebrze:
-E ty ,ale jesteś blada pod tymi paskami!
-Spójrz lepiej na te swoje niechlujne wąsy paskudny kocie!!!-odpowiada tamta.
No coś w tym stylu.
Tylko jak to wytłumaczyć siedmiomiesięcznej córce, której zainteresowanie tą, całkowicie dla niej nieodpowiednią, lekturą rośnie w postępie geometrycznym.
Wczoraj nieopatrznie odłożyłem książkę na podłogę i poszedłem po coś do picia.
Chwile później dziecko trzymało w garści szeleszczące strony.
Kiedy wyrywałem z małych łapek swoją lekturę spotkałem się z gwałtownymi wyrazami niezadowolenia. Pełne dezaprobaty fukanie i wyciągnięte rączki z rozczapierzonymi palcami.
Mowa ciała aż nadto zrozumiała.
„Oddaj mi to dziadu”-mówiło dziecko całą sobą.
Postanowiłem zrobić pewien eksperyment i położyłem książkę w odległości jakiegoś metra.
Dotarcie do nie zajęło dzieciakowi kilka sekund.
Znowu odsunąłem.
I znowu pościg trwał zaskakująco krótko.
Postanowiłem poeksperymentować i poprowadziłem córkę bardziej skomplikowaną trasą.
Taką z zakrętami, pętlami i przez przeszkody w postaci maty edukacyjnej.
Niesamowite jest to zdalne sterowanie.
Czułem się jak rybak holujący marlina na niewidzialnej żyłce.
Tylko czy ktoś widział kiedyś stękającego i przebierającego energicznie kończynami marlina?
A styl w jakim moja mała ofiara pokonała mate edukacyjna był doprawdy imponujący.
Wpadła na nią niczym miniaturowy czołg. Poroztrącała zabawki, namierzyła ściganą książkę, wykonała zwrot bojowy i buksując kończynami ruszyła do ostatecznego ataku.
Tyle,że mata ślizgała się po podłodze.
Co bynajmniej nie powstrzymało tego dziwnego dziecka.
Ona po prostu włączyła wyższy bieg. „Przemieliła” matę pod sobą tak jakby biegła po ruchomej bieżni.
A kiedy ta wreszcie się skończyła, i dziecko odzyskało przyczepność oraz sterowność, polowanie błyskawicznie się zakończyło.
Dopadła „Millenium” Stiega Larrsona niczym waran starego i nieruchawego kurczaka.
Musiałbym być świnią żeby w tym momencie wyrwać jej książkę.
Nie po takim wysiłku.
Z pogniecionych kartek w końcu też da się coś odczytać.

2 komentarze:

  1. Super dziewczyny!
    Mój syn prawie 30 lat temu pierwsze swoje 'kroki' podczas raczkowania skierował w stronę 'Polityki', którą czytałam siedząc obok dzieciaka na podłodze. Do dziś czyta tę gazetę ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. BOSKIE!!
    Popłakałem się ze śmiechu
    Garbaty w starym dobrym stylu powrócił :):)

    OdpowiedzUsuń