wtorek, 27 lipca 2010

Wieczorna kąpiel

Właśnie zaczyna się drugi dzień mojego urlopu. Niestety nie udało mi się zorganizować wszystkiego w taki sposób, żeby wreszcie solidnie wypocząć.
Ciągle nad głową wisi mi kwestia dokończenia tarasu.
Miałem ambitny plan żeby w niedziele p o powrocie z pracy wreszcie się z tym uporać.
Jednak zanim się wziąłem za robotę... cholernie mi się odechciało.
Przy karmieniu dzieciaków omal nie zasnąłem na siedząco i w mojej głowie zaczął kiełkować chytry plan zapakowania się do łóżka.
Niestety koleżanka małżonka była szybsza.
A kiedy wstała rozpierała ją taka energia,że jej nadmiar wykorzystała do, że tak to eufemistycznie ujmę, nakłaniania mnie do pracy.
Bardzo energicznego.
Moja odpowiedź byłą równie energetyczna. Tyle,że wektor siły był skierowany w przeciwnym kierunku.
To znaczy strzałka wskazywała od „pracy” do „niepracy i mania wszystkiego w dupie”.
Zgadnijcie kto wygrał w tej konfrontacji sił światła i ciemności, dobra i zła, pierwiastka żeńskiego i męskiego?
Pieprzonego in i yang , potężnego matriarchatu z aspirującym do potęgi patriarchatem?
No właśnie.
Wkurzony i rozgoryczony powlokłem się do ogrodu ledwo powstrzymując się by ostentacyjnie nie trzasnąć drzwiami.
Wściekły byłem na cały świat. Bo nie dość ,że musiałem pracować w sobotę i niedzielę to jeszcze teraz czekała mnie szarpanina.
Najgorsze było to,że koleżanka małżonka miała rację w tym sporze a jej argumenty były celne i sensowne.
Jednym słowem niefart totalny i poczucie sromotnej klęski.
Zły na własną nieudolność negocjacyjną postanowiłem,że w takim razie zemszczę się sam na sobie i albo padnę albo skończę tę cholerną robotę.
Było znacznie chłodniej niż w ostatnich dniach więc praca szła nieźle.
Szybko wpadłem w rytm: przynieść wiadro wody, wlać do betoniarki, potem wsypać dwa wiadra piasku przyniesione wcześniej, niech się miesza, potem przynieść jeszcze wiadro żwiru i wsypać razem z wiadrem cementu. W czasie gdy wszystko będzie się mieszać przynieść kolejną porcję składników. Wlać do szalunku, zakląć,że część rozlała się obok i zacząć przygotowywać następną porcję.
Powtórzyć milion czterysta tysięcy osiemset trzy razy i... powinno być gotowe.
Szybko wpadłem w rytm i jak zombi mechanicznie wykonywałem wszystkie czynności.
Humor powoli mi się poprawiał bo mimo,że znacznie się ochłodziło i okna były zamknięte to i tak wyraźnie słyszałem potępieńcze wycie jednej z naszych pociech, która najwyraźniej wstąpiła do NGT.
Czyli Niemowlęcej Grupy Terrorystycznej.
W tej chwili najwyraźniej negocjowała z mamą dostarczenie stu litrów mleka, zgody na bawienie się moją książką ( to już nie „Millenium”, ale o tym innym razem), podstawienie śmigłowca z pilotem a także walizki z pięcioma milionami dolarów i … smoczkiem.
Mama jest twardym negocjatorem,ale miałem wrażenie,że tym razem jest w opałach.
Bardzo starałem się nie czuć pewnej złośliwej satysfakcji.
Naprawdę się starałem.
Ale nie ma ludzi idealnych.
Hałas betoniarki i zamknięte okna powodowały,że szczegóły tego starcia tytanów na razie pozostawały dla mnie zagadką.
Przyznam szczerze,że tym razem niespecjalnie intrygującą. No bo właściwie jaki może być powód starcia dwóch frontów atmosferycznych, w efekcie którego rozpętuje się gwałtowna burza?
Wzruszyłem ramionami i zerknąłem na zachmurzone niebo zastanawiając się czy będzie padać.
Zrobiło się prawie chłodno. Jak zwykle kiedy zaczynam urlop pogoda musi się zepsuć.
Tym razem jakoś mnie to nie martwiło- wreszcie można było odetchnąć po fali morderczych upałów.
Cofnąłem się myślami o jakiś tydzień.
Tego wieczora podjechałem z psami nad jezioro. Dzieciaki już spały a koleżanka małżonka szykowała coś na kolację.
-Pomóc ci w czymś?- zagaiłem starając się by w moim głosie jak najmniej była słyszalna nadzieja by odpowiedź była przecząca.
-Nie. Lepiej weź psy i skoczcie nad jezioro.
Przez chwilę udawałem słabo,że „a może jednak ci pomóc, w końcu jezioro nie zając...”, ale w końcu łaskawie dałem się przekonać,że „psom kąpiel dobrze zrobi”.
Pewnie ,że dobrze.
A ja przy okazji też się załapię.
Nad jezioro mamy jakieś trzy minuty jazdy więc już po chwili zanurzałem się w wodzie.
Rozczarowująco ciepłej.
Było po dwudziestej i temperatura wody była wyraźnie wyższa niż powietrza.
Psom nie przypadło to do gustu.
Husky spojrzał mi głęboko w oczy z wyraźnym pytaniem widocznym w ślepiach:
„A dlaczego próbujesz nas ugotować Pan?”
Wzruszyłem ramionami i przywiązałem psy do jakiegoś krzaka by w spokoju samemu spróbować kąpieli.
Po minucie opracowałem zupełnie nowy styl pływacki, którego głównym zdaniem było nagarnianie chłodniejszej wody z pewnej głębokości.
Z brzegu musiałem wyglądać jak chory na artretyzm spaniel, który nie może się zdecydować czy walczyć o utrzymanie się na powierzchni czy też może skoncentrować się najpierw na wypróżnieniu do wody.
Ale działało. Po kilku minutach udało mi się utworzyć strefę wody chłodniejszej od powietrza.
Chwilę się w niej popluskałem,ale i tak przypominało to kąpiel w źródłach termalnych.
Męczące, gorące i jakieś takie bez sensu.
W końcu całą mokrą trójką zapakowaliśmy się się do samochodu. Kiedy wyjeżdżaliśmy z parkingu minął nas idący w przeciwnym kierunku starszy pan w kąpielówkach i z ręcznikiem przewieszonym przez ramię.
Najwyraźniej czekał aż intruzi opuszczą jego ulubione miejsce samotnych kąpieli.
Uśmiechnąłem się do niego ze zrozumieniem.
„pewnie tak będę wyglądał za trzydzieści kilka lat”-pomyślałem.
A potem uderzyła mnie inna, niepokojąca myśl.
Dotyczyła „policzalności” kąpieli w jeziorze.
Zauważyłem,że z wiekiem już nie rzucam się tak zachłannie na każdą okazję do zamoczenia w wodzie. Myślę,że nie pomylę się specjalnie jeżeli założę ,że w ciągu roku kąpię się około dwudziestu razy.
A teraz wystarczy pomnożyć to przez przewidywaną długość życia by otrzymać okrutnie precyzyjny wynik.
Pewnie,że to teoria i gdybanie.
Pewnie,że teraz ta teoretyczna liczba potencjalnych kąpieli będzie spora.
Ale jeżeli będę w wieku owego starszego miłośnika samotnych kąpieli?
Czy znowu będę się zachłannie rzucał do wody?
A potem jak dziecko siedział w niej aż zsinieję?
A po wyjściu na brzeg starał się jak najszybciej rozgrzać by znowu zanurzyć swoje sflaczałe ciało?
Czy może po prostu będzie mi już wszystko jedno?
Chyba wolę tę pierwszą wersję.

Rozmyślając o tym nawet nie zauważyłem, że zrobiło się ciemno.
I że skończył mi się cement.
Wyłączyłem betoniarkę i powlokłem się do domu.
Byłem tak zmęczony i obolały, że do późnej nocy nie mogłem zasnąć.
O piątej obudził mnie płacz głodnej córki.
Ale to już inna historia.

3 komentarze:

  1. Ładnie z tym tarasem zostałeś...hmmm... spacyfikowany (?)

    Współczucie.

    A co do kąpieli w jeziorach - ja mam jakies pół godziny piechotą nad jeziorne kąpielisko i miałem ostatnio podobne doswiadczenie.
    Woda w jeziorach czasami pokryta jest "nasłonecznionymi plamami", gdzie człowieczek wpływa i zdziwiony jest ciepełkiem.
    A ostatnio całe jezioro było na powierzchni takie jak lekko wystudzona herbata - i tylko miejscami chłód.
    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój mąż właśnie w niedzielę skończył taras. Na początku prezentował podobne poglądy jak szanowny kolega Garbaty - w końcu prace trwały od sierpnia 2009. Jednak w momencie gdy położył pierwszą płytkę, popadł w obsesję i od tej pory nie można było go odgonić. W związku z tym u nas konflikty przebiegały po linii "muszę kiedyś odkurzyć - a ja muszę kiedyś zafugować". Bo wbrew pozorom 2,5 letnie bliźnięta pobawią się 10 minut a potem jest albo bójka albo nagły atak tęsknoty za rodzicem. Jak ojciec coś robi to matka musi zorganizować półkolonie bo inaczej jest trzecia wojna. Oczywiście jeśli nic nie robimy, dzieci mają nas głęboko..
    No ale my wychowujemy zgodnie z ustawą i bestie wiedzą że mogą sobie pozwolić ;)
    www.paczekipajaczek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zamurowało Cię na tym tarasie? ;-))

    OdpowiedzUsuń