środa, 18 sierpnia 2010

Różowa impreza ,czerwona twarz

Wielkimi krokami nadchodził termin „różowej imprezy”.
Czyli czegoś co koleżanka małżonka określiła jako „oficjalne powitanie w rodzinie naszych córek”.
A mnie rozpaczliwie kojarzyło się z pseudochrzcinami.
Po wybuchu „komunijnej afery” rodzina rozsądnie przestała nas pytać o to czy zamierzamy teraz chrzcić dzieci.
Tematu nie rozwijam bo już wcześniej poświęciłem mu sporo miejsca.
W każdym razie żonie bardzo zależało na tym by jednak zorganizować jakąś uroczystość w wąskim rodzinnym gronie.
Mnie w sumie też, ale bałem się,że „świeckość” tego spotkania może spotkać się z pewnymi niekoniecznie pozytywnymi reakcjami.
I w związku z tym zbliżający się termin imprezy powodował,że żołądek coraz bardziej zaciskał mi się w węzeł. A po głowie chodziły chmurne myśli.
Humoru nie poprawiało mi również to,że miałem coraz większe obawy o to,czy zdążę przed imprezą skończyć budować taras i balkon (teraz oczywiście sprawa jest jasna- nie zdążyłem :-)))))
A robiło się coraz cieplej.
W szortach i mokrej tetrowej pieluszce na głowie walczyłem z betoniarką, szalunkiem i tak dalej.
Woziłem cement i piasek.
Nie było już czasu na jego zamawianie i czekanie aż dowiozą więc wrzuciłem do kombiaka wiadra, łopatę, dwie stare wanienki i woziłem piach z pobliskiej żwirowni.
Wyliczyłem,że na dwadzieścia worków cementu potrzebuję sto dwadzieścia wiader piachu. Każde wiadro to cztery łopaty. A więc 480 łopat.
Każdy kurs to dziesięć wiader a więc...
Od liczenia w tym upale łeb mnie rozbolał i ciągle się myliłem.
Jak to potem podsumował sąsiad:
-Siedzę sobie z piwem i patrzę. Jeden kurs, drugi, siódmy, dziesiąty. Twarz coraz bardziej czerwona.
Ciekawe czy najpierw skończy czy zemdleje?
Ani jedno ani drugie.
Odpuściłem w ostatniej chwili. Dowlokłem się jakoś do domu.
A potem padłem tuż obok maty edukacyjnej, na której dokazywały księżniczki.
Zaczynało do mnie docierać,że nie zdążę.
Wiedziałem jednak jak bardzo koleżance małżonce zależy na tym by robota była skończona przed imprezą. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego ,że tylko robię dobre wrażenie.
A jednak patrząc na moje desperackie próby, któregoś dnia westchnęła.
-Co nie ma szans?
Pytanie było retoryczne więc nawet nie otworzyłem ust.
Wzruszyłem tylko ramionami.
Mimo wszystko postanowiłem próbować dalej.
Najgorsze jednak było to,że przed impreza musiałem jeszcze wykonać jedną pracę.
Od tego zależał mój honor, dobre imię i jeszcze parę innych rzeczy.

3 komentarze:

  1. No cóż widzę że tu już nie ma po co wchodzić, blogger totalnie olewa pisanie. Szkoda bo literacko zapowiadało sie naprawdę dobrze - wypadałoby choć z przyzwoitości i szacunku dla czytających napisać choć krótką notatkę o zakończeniu działalności bloga. Ja w każdym bądź razie - odpuszczam. Wszystkiego najlepszego dla księżniczek ze szkiełka. Mam nadzieję, że jako ojciec - będziesz się ze swoich obietnic składanych córkom lepiej wywiązywał bo tu Ci nie poszło - no ale tu faktycznie nikogo nie musisz szanować bo przecież tu jesteśmy anonimowi. Pozdrawiam
    adam

    OdpowiedzUsuń
  2. Przykre słowa, ale pewnie zasłużyłem.Pozdrawiam Cie serdecznie Adamie. Blog podupadł m.in dlatego,że tyle czasu poświęcam córkom.
    Marek

    ps.
    Pozwól jednak,że podjęcie decyzji o zakończeniu pisania blogu zachowam dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, Panie Adamie, chyba pan malutkich dzieci nie ma!
    A ja cierpliwie zaglądam, czekam i wiem, że księżniczki są najważniejsze :-))

    OdpowiedzUsuń