czwartek, 20 maja 2010

Afera śliniakowa

Nie mogę zrozumieć jednej rzeczy.
A mianowicie jak można mieć do kogoś pretensję o to,że „poplamił śliniak”?!
Chyba do cholery właśnie po to został wynaleziony by przyjmować na siebie plamy, które w innym przypadku znalazłyby się na ciuchach dziewczynek?
Taki pogląd do niedawna wydawał mi się racjonalny i uzasadniony.
A jednak byłem najwyraźniej w błędzie.
W swej męskiej bezmyślności nie wziąłem pod uwagę tego,że śliniaki występują w przyrodzie w dwóch kategoriach.
Jako robocze i … no nie wiem... odświętne chyba?
No i zostałem kilka dni temu obgderany za to,że poplamiłem marchewką i żelazem owe „niedzielne śliniaki”.
Człowiek uczy się całe życie.
A jednak trudno mi się z tym pogodzić. No poplamiony śliniak psiakrew! Czy może są śliniaki do śliniaków? Takie które chronią te bezcenne przed zgubnymi skutkami działania różnych substancji spożywczych?
No dobra, dobra- odpuszczę bo wczoraj koleżanka małżonka zwróciła mi uwagę na to,że tym razem to ja jej robię czarny „pijar”.
W każdym razie podawanie dziewczynkom owego żelaza to jakiś pierdzielony koszmar.
Lekarz zalecił im po kilka kropel żelaza połączonych z kilkoma kroplami witaminy C.
To niewątpliwie jest bardzo zdrowe.
I jak wszystko co zdrowe cholernie niesmaczne.
A dzieciaki głupie nie są i już kojarzą co oznacza gdy ktoś przytyka im do warg łyżeczkę.
I niestety nie ograniczają się do biernego oporu.
Momentalnie włączają bojowe systemy defensywne.
Wokół zaciśniętych warg pojawia się jakieś dziwne pole siłowe, które sprawia,że żadna substancja nie jest w stanie trafić do jamy ustnej.
A potem następuje kontratak -błyskawiczna seria uderzeń małych rączek.
Któreś zawsze trafi w łyżeczkę wypełnioną płynem, rozpryskując go dookoła.
Najgorsza jest świadomość,że każda kropla oznacza niemożliwą do usunięcia plamę.
I znowu z czasem robią się dziwne rzeczy.
Zwalnia na tyle,że doskonale widzę jak wirujące w powietrzu krople spadają na kocyki, najładniejsze ciuszki, moje spodnie i te pieprzone śliniaki.
Z każdym dniem robi się coraz gorzej.
Koleżanka z pracy, która też ma małe dziecko poradziła by żelazo podawać za pomocą strzykawki.
Oczywiście doustnie a nie domięśniowo.
Chyba spróbujemy.
Niestety nie jest to jedyny nasz problem.
-Wiesz co , trochę mi przykro,że to ja muszę najczęściej podawać dziewczynkom żelazo i zaczynają mnie kojarzyć z czymś niedobrym- mruknęła wczoraj koleżanka małżonka.
Nie zdążyłem się ugryźć w język.
-No to,żeby było sprawiedliwie teraz ja im będę częściej dawał -zadeklarowałem ochoczo poniewczasie przypominając sobie o ochrzanie za poplamienie tych nieszczęsnych śliniaków.
No dobra nie tylko śliniaki poplamiłem. Śpioszki i bluzeczki córek też.
Ale przecież się starałem!
Może jak pierdoła, ale jednak.
Hmmm...”po waszych czynach was osądzać będą”.
Fakt,że po tych pierwszych „żelazowych” niepowodzeniach trochę zdezerterowałem i tak kombinowałem by to mama musiała gimnastykować się z łyżeczkami.
To nie było fair.
Sytuację zaognia niestety również to,że dzieciaki kompletnie zraziły się do jedzenia łyżeczkami.
Nie chcą nawet marchewki i zupki, które tak im na początku smakowały.
Co więcej zrobiły się podstępne. Na początku nawet dają w siebie wmusić trochę pokarmu.
Jednak robią to tylko po to by chwilę później wypróbować nabytą niedawno umiejętność plucia i prychania.
Kończy się to zazwyczaj tak,że ścierając papierowym ręcznikiem marchewkę z twarzy mruczę z wyrzutem:
-W „kogoście” wy się małe cholery wdały!?
Niepokojąca jest myśl,że nie w moją najlepsza z żon.
Ona podobno jako dziecko jadła całkiem przyzwoicie.
W przeciwieństwie do mnie. Barwne opowieści z mojego dzieciństwa o tym jak to walczyłem z pożywieniem przypominają czasem barwnością arturiańskie legendy.
W sumie to dobrze wiedzieć,że człowiek w czymś był naprawdę dobry.

2 komentarze:

  1. Tatusiu księżniczek... Dobrą metodą utrzymania odzieży w stanie zadowalającym estetykę koleżanki małżonki będzie owijanie dzieciaka ręcznikiem albo pieluchą :)))) Wtedy nawet jak się rozpryśnie to żelastwo na boki to nie ma wielkiej szkody:))) No chyba że weźmiesz jakiś wypasiony ręcznik...:))) Ale to już inna bajka....:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tez przechodzilam przez "żelazowanie" moich blizniakow i tak jak radzila Wam kolezanka podawalam go w strzykawce,raz dwa i po klopocie.A na ewentualne poplamienie radze zakupic takie sliniaki w formie fartuszkow(zakrywaja nawet rekawki),dostepne sa np na allegro z bawelny albo ceratki :))pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń