środa, 9 czerwca 2010

AC/DC-część 3

Pod lotnisko, na którym ma odbyć się koncert, zajeżdżamy zaskakująco szybko.
Miny nam jednak rzedną kiedy zaczyna się mozolne szukanie miejsca do zaparkowania.
Samochody są wszędzie -na chodnikach, trawnikach podjazdach do sklepów.
W pewnym momencie sugeruję kierowcy żeby zaparkował w środku myjni samochodowej.
Jakoś nie wydaje mi się by jakiś klient odważył się dzisiaj do niej przyjechać.
Mój żart nie zostaje jednak doceniony.
Nie to nie. Siadam naburmuszony i siorbię piwo z puszki. Chciałem dobrze.
W końcu policjanci pozwalają nam zaparkować przy przystanku autobusowym. Ulica i tak zostanie zaraz zamknięta.
Nadszedł czas dramatycznej decyzji.
-To co będzie padało czy nie? Zakładamy kalosze czy nie?-patrzymy na siebie pytająco z koleżanką małżonką.
-W dupie! Nie bierzemy! Żyje się raz!
Ależ jesteśmy szaleni.
Przypomina mi się jeden z rysunków Garfielda, na którym Jon Arbuckle krzyczy -
„Jestem szalony! Założyłem nakolanniki na łokcie!!!”.
Po chwili jednak wchodzimy w gęsty tłum zmierzający do bramek.
Po drodze za dwie dychy kupujemy jeszcze dwie pary świecących diabelskich rogów.
Patrzymy na siebie krytycznie z koleżanka małżonką i zgodnie oceniamy,że ta cepeliada uczyniła z nas „najrasowszych” fanów AC/DC.
W pewnym momencie podchodzi do mnie dwóch kolesi. Ten wyższy pyta zaczepnie wskazując na moje świecące poroże:
-Pożyczysz, czy mam ci odebrać?
-Próbuj! - proponuję buńczucznie co wywołuje jego wesołość.
W końcu jest tylko dwa razy większy ode mnie.
Gratuluje mi właściwej postawy i rozchodzimy się w zgodzie.
Czuję,że zaczyna mnie cisnąć pęcherz.
Tego się obawiałem.
A potem się zaczyna.
Jedna bramka,kolejka do toi- toia.
Druga bramka i kolejna kolejka do toi -toia.
Wreszcie trzecia bramka i nasz sektor. Okazuje się ,że tu kolejek do toalet nie ma. Ale przecież nie po to zapłaciłem tyle za bilet, żeby teraz nie skorzystać. No to idę po raz trzeci.
Zastanawiając się po drodze czy to tylko wina wypitego piwa czy tez może warto pomyśleć o zbadaniu prostaty.


Kiedy wchodziliśmy na stadion, ktoś z tłumu mruknął:
-Eee, myślałem,że scena będzie większa.

Jednak okazało się to złudne, bo z każdym krokiem scena rosła i robiła coraz większe wrażenie.

A na scenie Dżem. Po śmierci Ryśka Riedla przez wielu traktowany jak przyzwoity coverband.
A jednak miło było posłuchać starych dobrych kawałków, które brzmiały naprawdę dobrze i
soczyście.
I kiedy kiwaliśmy się przy „Wehikule Czasu” ktoś mruknął:
-Jeżeli teraz jest tak fajnie to wyobraźcie sobie co będzie później.
Aż ciary przeszły po plecach.
A właściwie przegalopowały. O mało nie odbijając mi nerek.
Najwyraźniej były to metalowe ciary ubrane w glany.
Masując obolałe plecy obserwowałem krzątaninę ekipy technicznej, która szykowała scenę na występ gwiazdy wieczoru.
Poszło im zaskakująco sprawnie i szybko. Punktualnie o 21.00 rozbłysły światła a na telebimach pojawił się film animowany , którego akcja rozgrywała się w rozpędzonym pociągu.
Akcja robiła się coraz bardziej dramatyczna a muzyka narastała. Ciary na moich plecach przestały galopować. Teraz używały już naprawdę ciężkiego sprzętu.
A potem zaczęło się szaleństwo. I po moich plecach przejechała dywizja czołgów.
Huk eksplozji, dymy, rozbłysk świateł i rozpędzona lokomotywa wjeżdżająca na scenę.

Z moich ust mimowolnie wyrwało się jedno głośne słowo. Takie z wyrazistym „r” w środku , które w naszym języku służy do wyrażania całej palety emocji. Najczęściej skrajnych.
Zginęło ono jednak w huku utworu „Rock'n roll train”.

A potem było coraz lepiej.

Trzeci numer koncertu to „Back in black” i kompletne szaleństwo.
Sześćdziesięcioletni Brian Johnston biegał z mikrofonem a 55-latek Angus Young robił wszystko by udowodnić,że pogłoski o jego wieku są mocno przesadzone.

Ostra jak żyleta muza, bicie w wielki dzwon przy Hells Bells, solidna 10-minutowa solówka i gardło zdarte do szczętu przy ryczeniu Highway to Hell.
Aczkolwiek po tych harcach Angus wyglądał na dećko wykończonego.

Kiedy muzyka wreszcie ucichła i światła zgasły poczułem ,że mam miękkie nogi.
Okazało się ,że nie ja jeden.
Nucąc chrapliwymi, zdartymi głosami finałowe „For those about to rock” człapaliśmy w lekko zataczającym się tłumie.
Przez głowę przeleciała mi myśl,że właśnie kończy się jeden z najwspanialszych wieczorów w moim życiu. Potem jednak poczułem ukłucie żalu na myśl o tym,że taki wieczór już się pewnie nie powtórzy.
Kolejne ukłucie żalu, tym razem do losu- poczułem kiedy okazało się,że jedna osoba z naszego busa zaginęła gdzieś w akcji.
Umówiliśmy się,że godzinę po koncercie wszyscy mają być już na swoich miejscach. Tyle,że jeden z kolesi miał inne plany. Kiedy w końcu raczył odebrać telefon oświadczył bełkotliwym głosem,że siedzi na krawężniku przy stacji benzynowej w towarzystwie jakiś przemiłych i równie pijanych ludzi. Najwyraźniej nie spieszyło mu się do nas.
Kiedy po ponad godzinie wreszcie się pojawił ci którzy tego ranka mieli iść do pracy złożyli mu serdeczne podziękowania.
Większość z nich zaczynała się od słów … których po namyśle postanowiłem tu nie przytaczać.
Zresztą owe oświadczenia nie tylko zaczynały się niecenzuralnie.
Ona całe stanowiły totalny manifest „niecenzuralności”.
Winowajca nie sprawiał wrażenia specjalnie poruszonego.
Zatoczył dookoła nieprzytomnym wzrokiem a potem zwalił się na swoje miejsce i słodko zasnął.
Co było robić? Spróbowaliśmy pójść w jego ślady.


Do domu dotarliśmy nad ranem. Nastawiłem budzik i straciłem przytomność jeszcze zanim moja głowa dotknęła poduszki. Niestety praktycznie w tym samym momencie budzik zadzwonił.
Zerknąłem na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziłem,że w rzeczywistości minęły dwie godziny.
Klnąc paskudnie pod nosem poszedłem się ogolić. Na zrobienie sobie śniadania nie miałem już ani siły ani czasu.
Jadąc do pracy kupiłem półtoralitrową butelkę coli. Następne osiem godzin spędziłem popijając nią kolejne kubki kawy.
„Co nie zabije uczyni cię mocniejszym! Stary metal nie rdzewieje!!!” -powtarzałem sobie w duchu próbując zogniskować wzrok na obrazie wyświetlanym przez monitor komputera.
To było cholernie długie osiem godzin.

7 komentarzy:

  1. Hej Garbaty - Fajnie poczytać o koncercie AC/DC ale może byś coś o księżniczkach skrobnął :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj!
    Jestem tego samego zdania.
    Taka długa cisza.
    Czekamy na wieści .

    OdpowiedzUsuń
  3. No dokładnie!
    Nie bądź zazdrośnik - To Księżniczki ty są gwiazdami :) Ty tylko kronikarzem :):)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie no,Ksiezniczki sa bardzo wazne,ale nie wybaczylabym,gdyby relacji z koncertu nie bylo!
    Stary-zazdroszcze,samej mi ciarki po plecach przeszly kiedy to czytalam;)


    Pozdro!
    www.nasze-in-vitro.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Garbaty!
    Myślę że to lekceważenie nas czytających.Zlikwiduj blog i będzie po sprawie.Przestało mnie pasjonować czytanie ,którego nie ma .
    Pozdrawiam małżonkę i księżniczki.

    OdpowiedzUsuń
  6. O, matko! Garbaty! Litości!

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoda - Fajny był blog :(

    OdpowiedzUsuń