poniedziałek, 14 grudnia 2009

Narodziny


No i stało się. Księżniczki objawiły się na tym padole łez i rozpaczy :-) Jedna waży 2,55 a druga 2,50 i obie mają około 50 centymetrów. Za to podejście do życia najwyraźniej różne.
Najpierw jednak małe wytłumaczenie. Celowo nie chwaliłem się wyznaczoną na dzisiaj cesarką by oszczędzić nerwów bliskim, którzy tutaj również zaglądają.
Zresztą z tym wyznaczeniem terminu sprawa wcale nie była taka oczywista.
Najpierw od nikogo, niczego nie mogliśmy się dowiedzieć. W końcu znajoma pielęgniarka szepnęła konspiracyjnym tonem:
-To będzie poniedziałek, dziewiąta rano, ale nie wolno wam się przyznać ,że to wiecie.
Dlaczego to taka tajemnica i dlaczego to ona akurat posiadła tę tajemną wiedzę?-tego nie udało nam się dowiedzieć.
W każdym razie umówiłem się z koleżanką małżonką,że zamelduję się po drzwiami oddziału o 7.30.
W niedzielę wieczorem po odstawieniu żony do szpitala nastawiłem budzik na 6.40, wziąłem książkę i położyłem się do łóżka.
W pewnym momencie powieki zaczęły mi ciążyć. Przymknąłem je tylko na chwilę. Jednak kiedy spojrzałem na zegarek była 6.35. Światła pozapalane a ja leżałem z książką w garści. No super.
Przynajmniej nie zaspałem. Zapakowałem w kieszeń dwa banany, zalałem wrzątkiem kawę w termosie, chwyciłem aparat fotograficzny i pognałem do drzwi.
W progu zawróciłem bo przypomniałem sobie o portfelu. Złapałem go i znowu pognałem do wyjścia ,ale w połowie drogi pomyślałem,że warto zabrać zapasową baterię do aparatu. A więc znowu szybki nawrót.
Niestety nie ostatni. Ponieważ kiedy po raz trzeci zbliżałem się do drzwi zachciało mi się … no... do toalety,że tak to oględnie ujmę. Mocno się zachciało.
Kiedy w końcu udało mi się wsiąść do samochodu, zdałem sobie sprawę z tego,że prawdopodobieństwo iż zdążę na czas jest delikatnie mówiąc znikome.
Tym bardziej,że asfalt był dosyć śliski.
Całą drogę do miasta próbowałem osiągnąć coś w rodzaju kompromisu między zdrowym rozsądkiem i tak zwanym „dopasowaniem prędkości do warunków na drodze” a rozpaczliwą chęcią zdążenia na czas.
Niestety kiedy spiker w radiowej „trójce” radośnie oznajmił,że minęła 7.30 ja stałem w korku kilka skrzyżowań od szpitala.
I przeprowadzałem gorączkową kalkulację czy na piechotę przypadkiem nie dotrę na miejsce szybciej.
Spóźnić się na poród córek- to by było dopiero życiowe osiągnięcie.
Na szczęście w pewnym momencie załapałem się na zieloną falę i na ostatnią prostą wypadłem z lekkim piskiem opon zaledwie kilka minut po czasie.
Ponieważ wiedziałem ,że znalezienie wolnego miejsca parkingowego pod szpitalem może być trudne, czasochłonne a nawet niemożliwe- postanowiłem nie ryzykować. Skręciłem na pobliskie osiedle i tam zostawiłem brykę. Następnie galopem popędziłem do szpitala.
Kiedy dopadłem do drzwi nogi miałem jak z waty i miałem tylko nadzieję,że złapię windę bo wiedziałem,że próba wbiegnięcia po schodach na ostatnie piętro może się
skończyć reanimacją.
Jakimś cudem drzwi windy otworzyły się gdy tylko do nich dopadłem. Nawet nie musiałem naciskać guzika.
I w góóóóóóóóręęęęę!
O 7.39 znalazłem się pod drzwiami oddziału. Ostatkiem sił puściłem koleżance małżonce „dzwona” na komórkę a potem oparłem się o ścianę i próbowałem nie zemdleć.
Po chwili pojawiła się w drzwiach. Rozluźniona, uśmiechnięta i wcale nie zdenerwowana moim spóźnieniem.
Zdenerwowała się dopiero kiedy mnie zobaczyła.
-Co się stało? Czemu masz taką minę!?
-Wszystko OK po prostu się zmachałem- wydyszałem z trudem
-Nie strasz mnie głupolu!-burknęła trochę już uspokojona.
-Sorrki,że się spóźniłem...-zacząłem się tłumaczyć
- No co ty. I tak nic nie wiadomo. Nikt nic nie wie o tej cesarce. Ani lekarz, ani nikt na oddziale. Czeski film. Będą jaja jak się okaże ,że nic dzisiaj z tego nie będzie.
-No to pięknie, to ja tu pędzę, boję się czy cię jeszcze tu zastanę...
A jednak. Kilkanaście minut później nadszedł lekarz i mruknął:
-Pacjentka na salę! Szykujemy się.
A więc "nadejszła wiekopomna chwila".
Tak właśnie zaczyna się jeden z najważniejszych dni w naszym życiu.
Drżyj świecie! Nadciągają Dzieci Frankensteina!!!-pomyślałem i usiadłem na schodach czekając na dalszy rozwój wypadków.
Kilkanaście minut później Pani Jeszcze Przez Chwilę Bebzunkowa wyjechała na łóżku i zjechała piętro niżej na porodówkę. A ja dostałem w łapy jej dwie torby z manelami. Ponieważ miałem jeszcze swoją, uważam za osobiste osiągnięcie to,że z całym tym majdanem zdążyłem zbiec po schodach i dogonić konwój zanim zniknął za drzwiami z napisem Trakt Porodowy. Ostatni raz złapaliśmy się na chwilę za ręce a potem zostało już tylko czekanie.
Po dwudziestu minutach pojawiły się pielęgniarki wiozące w wózku dwa dzieciaki.
O rany! Pomyślałem, czy to one?!
Jednak wózek minął mnie szybko a pielęgniarki nawet nie zaszczyciły spojrzeniem.
Eee, chyba nie- pomyślałem- chyba trochę za wcześnie, i dzieci takie spokojne, chyba powinny płakać? Zresztą coś za dobrze wyglądają jak na „świeżućkie” noworodki.
Wzruszyłem ramionami i czekałem dalej.
A jednak coś mi nie pasowało.
Odprowadziłem wzrokiem znikający za drzwiami wózek. Te kocyki wyglądały jakoś tak znajomo.
No nic, to duży szpital, codziennie rodzi się tu wiele dzieci, nie ma co się dopatrywać w każdym niemowlaku własnej pociechy. Zresztą chyba widać,że sterczę tu i czekam? Chyba ktoś, coś by powiedział?
No to czekam. Po pół godzinie przez drzwi wychodzi gość w zielonym fartuchu wyglądający na lekarza. Próbuję nawiązać z nim kontakt wzrokowy,ale on podobnie jak reszta personelu jest mistrzem w jego unikaniu.
Po chwili wraca z powrotem tam skąd wyszedł. Potem pojawia się oddziałowa i jakieś stażystki.
Wchodzą i wychodzą. Podobnie jak wspomniany wcześniej „chybalekarz”.
Staram się całym sobą przypominać jeden wielki znak zapytania. Ja wiem ,że to duży oddział, dużego szpitala i nie wszyscy są zaangażowani w sprowadzenie na ten świat naszych córek,ale do cholery, ktoś musi coś wiedzieć.
A nawet pieprzony Stevie Wonder dostrzegłby, jedno wielkie pytanie w moich oczach.
Kiedy gość w zielonym fartuchu pojawił się po raz kolejny sprężyłem się o skoku. Zamierzałem wbić mu kolano w krocze , zacisnąć ręce na gardle i wydusić odpowiedź choćby miało to dla niego oznaczać trwałe kalectwo.
Ale gość był dobry i mnie wyczuł. Zmienił rytm koków, co mnie trochę zmyliło i opóźniło atak, po czym zapytał
-A pan to pewnie na żonę czeka?
Nie kurwa, na sąd ostateczny- cisnęło mi się na usta,ale wydukałem potulnie:
-Tttak, oooczywiśście.
-Wszystko jest w porządku. Dwie córki. Jedna 2 i pół a druga troszeczkę więcej- uśmiechnął się i schował za drzwiami oddziału z napisem „zakaz odwiedzin”.
Odetchnąłem z ulgą a w kącikach oczu zrobiło mi się jakoś dziwnie mokro. To pewnie skropliła się wilgoć z powietrza.
Kilkanaście minut później z oddziału wywieźli bladawą,ale komunikatywną koleżankę małżonkę. Po kilku sekundach ona również zniknęła za drzwiami z kartką zakazującą wszelkich kontaktów.
Teraz to już naprawdę nie wiedziałem co robić. Czy stać przy drzwiach ,za którymi zniknęła żona czy warować przy tych ,za którymi powinny być nasze pociechy?
Zwaliłem się ciężko na krzesło i nalałem sobie kawy z termosu.
Ta kawa to był doskonały pomysł. Kubek z gorącym słodkim napojem pozwalał jakoś zachować spokój a momentami, kiedy miękły pode mną nogi czułem się tak jakbym się go trzymał. Jakby zaciskany w dłoni kubek pozwalał w jakiś dziwny sposób zachować równowagę. „Metafizyczny żyrokompas”-przemknęło mi przez głowę nieco absurdalne określenie.
Krążyłem po korytarzu- krok za krokiem. Kilometr za kilometrem. Siedemnaście kroków, zakręt, dziewięć kroków i nawrót.
Aż do momentu gdy z oddziału wyszła pielęgniarka i stwierdziła:
-Miałam, wyjść na korytarz i zawołać „Garbaty”. I wtedy ktoś miał się odezwać.
-No to się odzywam- mruknąłem
-Podobno torby pana żony są strasznie ciężkie więc w drodze wyjątku musi pan osobiście wnieść je na oddział.
W podskokach pognałem do stojących po ścianą tobołów małżonki i popędziłem za aniołem w białym fartuchu.
Wskazała mi właściwą salę,kazała się sprężać i jak najszybciej wynosić.
Chwilę poprzeciągałem pod pretekstem rozpakowywania torby.
Akurat tyle, by pogłaskać żonę po ramieniu, spytać czy nie boli i czy czegoś jeszcze nie potrzebuje.
Potem jednak zostałem wygoniony.
A jednak zlitowały się kobiety nad biednym chłopem i kiedy mijaliśmy uchylone drzwi do sali noworodków usłyszałem.
-Dajcie panu jak człowiekowi na córki zerknąć!
Ktoś mnie wepchnął do małego pomieszczenia, ktoś kazał założyć kitel, ktoś marudził,że tak nie wolno bo potem im się oberwie, ktoś mu przytaknął.
Ja już jednak nie słuchałem bo stanąłem przy inkubatorze z poznanymi już wcześniej dwoma dzieciakami owiniętymi w dziwnie znajome kocyki.
-Ach więc to jednak wy- mruknąłem- wiedziałem!
Nie raczyły odpowiedzieć. Jedna spała a druga wyyyyyyyła. Tej pierwszej to najwyraźniej nie przeszkadzało.
Miałem ze sobą aparat ,ale bałem się go wyciągnąć w obawie ,że każdy mój ruch może przyciągnąć uwagę personelu i zostanę wygoniony.
Zresztą i tak mnie wygonili.
I kazali przynieść rożki bo podobno w kocykach dzieci zmarzną.
Chwilę później zostałem wypchnięty na korytarz.
Pieprzona grypa!
Odbyłem szybką telekonferencję z przytomniejącą koleżanką małżonką. Wymieniliśmy się informacjami.
Ona wiedziała ile dzieciaki mają w skali apgar (tak to się pisze?) a ja znałem wagę.
Potem opisałem matce jak wyglądają jej dzieci- bo jeszcze nie miała okazji im się przyjrzeć- i pognałem do domu po niezbędny ekwipunek.
Kiedy wróciłem wydusiłem z pielęgniarki resztę informacji.
Apgar(?) obie po dychaczu, długość 50 i 49 centymetrów a waga 2,55 i 2,50.
Przez telefon podałem te dane koleżance małżonce bo już się trochę niecierpliwiła ,że nic nie wie.
A potem zaczęły się telefony i sms'y. I to szaleństwo trwa do teraz.
Żona stwierdziła,że skoro i tak rozmawiać możemy tylko przez telefon to nie ma sensu żebym warował w szpitalu. Równie dobrze mogę siedzieć w domu.
No to siedzę. I czekam. I piszę.
Właśnie wychyliłem symboliczny kieliszek żołądkowej gorzkiej, którą zagryzłem pomarańczą z cynamonem.
Abstynencja jest fajna,ale ta „żołądkówkaaaaa.....”
Przed chwilą dostałem też dwa mms'y. Zdjęcia naszych córek przystawionych do piersi.
Jakoś tak dużo dzisiaj tej wilgoci w powietrzu. Tak jakoś obficie się w tych kącikach oczu skrapla.

23 komentarze:

  1. Gratulacje dla młodych rodziców i całuski dla księżniczek ze szkiełka :)
    Pozdrawiam clarice_s

    P.S. teraz czekamy na imiona :)

    OdpowiedzUsuń
  2. gratuluję córeczek i uściski dla Pani juz nie bzebzunkowej.Edik7

    OdpowiedzUsuń
  3. No to teraz jesteś Tatą pełną gębą - SERDECZNE GRATULACJE!!! :)

    Pozdrowienia dla Ciebie i Twoich trzech kobiet :)

    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluje, mam nadzieje ze to wydarzenie nie oznacza konca bloga, czekamy na wiecej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratulujemy całą rodzinką!!! A szczególne gratulacje od konkurentek lalek znad morza:)))
    Piękna waga, słuszny "wzrost", rewelacyjna "punktacja" no i do tego bombowa relacja!!! Moria

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratulacje :)
    Groszek159

    OdpowiedzUsuń
  7. Najserdeczniejsze Gratulacje!! :))
    Uściski dla Pani Już Nie Bebzunkowej i buziaki dla Księżniczek :)
    A tak swoją drogą, to faktycznie duuuużo tej wilgoci w powietrzu dzisiaj :)
    Czekam na dalszą relacje i foteczki Księżniczek :)
    ffenix

    OdpowiedzUsuń
  8. Wielgachne gratulacje :)
    Siedzę w mieszkaniu, za oknem mróz, na kolanach komp i skąd ta wilgoć? ;)
    Aż mi się przypomniała moja cesarka :)
    AgniesiaP

    OdpowiedzUsuń
  9. Serdeczne Gratulacje!!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Gratulacje!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. No to u mnie tez ta wilgoc w powietrzu, siedze i chlipam w pracy;) OGROMNE GRATULACJE DLA RODZICÓW, Drevni babo, dałaś rade - to będą Święta:) Pozdrawiam, Fausta

    OdpowiedzUsuń
  12. ..to już..to tak TO wygląda, przynajmniej od strony Taty..nie to, że się łudzę,że podadzą mi piękne,pachnące niemowlę ale to Twoje oczekiwanie i brak kontaktu przynajmniej wzrokowego..zadaje sobie pytanie kto w tej całej sytuacji ma gorzej..?
    Wielkie gratulacje!!super, że dziewczyny urodziły się tak duże przy tak smukłej figurze Mamy! :)
    pozdrowienia i powodzenia!

    Madziara

    OdpowiedzUsuń
  13. Gratulacje, teraz jestes odpowiedzialny za 3 kobietki ;)
    ... u mnie tez jakos para sie dziwnie skrapla ;))
    pozdrawiam
    free77 + dzidzus 31t2d ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. No kuzyn, jak wszyscy gratuluję tobie i koleżance małżonce, mnie właśnie moje pociechy podniosły ciśnienie, więc życzę wam mocnych żył;) Dziewuchy muszę koniecznie zobaczyć, więc zlituj się i coś mi podeślij.

    OdpowiedzUsuń
  15. Gratulacje!!! Pozdrowienia dla dziewczyn-systkich trzech :o)
    kinka80

    OdpowiedzUsuń
  16. Gratuluję!. Uściski dla Księżniczek i ich mamusi. Z niecierpliwością czekamy na fotki i imiona pociech :) Madziab1

    OdpowiedzUsuń
  17. Gratulacje dla szczęśliwych rodziców,czekamy na fotki :)
    agapp

    OdpowiedzUsuń
  18. gratuluje zdrowych i pięknych księżniczek. Pozdrów Drevni i powodzenia na nowej drodze życia ;-)

    OdpowiedzUsuń
  19. ach gratuluje ;)) Jeżynki zdrowe i przepiękne, zreszta nie mogło byc inaczej ;)
    Niecierpliwie czekam na fotki szcześliwych rodziców i przecudnych córeczek ;)
    Pozdrowienia dla kolezanki małżonki, Ciebie i oczywiscie córeczek ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Gratulacje dla Ciebie i koleżanki małżonki i ogromne całuski dla księżniczek. To będą wspaniałe święta. Czekam jak wszyscy na dalsze części bloga, zdjęcia maluszków i was :) oj duzo dziś wilgoci w powietrzu;) monia668775

    OdpowiedzUsuń
  21. no to się popłakałam i wspomniałam swój porod i mojego męża przeżywającego chyba bardziej niż ja ten cały galimatias. Pozdrawiamy - Agata, Mirek, Maja i Wiktor

    OdpowiedzUsuń
  22. Gratuluję tym bardziej, że nasze twinsy urodziły się 15 grudnia 2005 r. Pozdrawiamy i życzymy szybkiego złapania sensownego rytmu przez Księżniczki (nawet butelki mamy takie same, zapiski również)Pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń
  23. Gratulacje serdeczne! Ale fajnie...:)

    OdpowiedzUsuń