niedziela, 13 grudnia 2009

Pieśń Przyszłości

No i udało się- koleżankę małżonkę wypuścili w piątek na przepustkę. Kiedy rozmawiała wcześniej ze swoim lekarzem to mówił,że jeżeli wyniki badań nie będą budziły zastrzeżeń to z wymknięciem się na weekend nie będzie żadnych problemów.
Tyle,że ostateczną decyzję miał podjąć inny lekarz. Może i fachowiec,ale generalnie typ wysoce antypatyczny i arogancki. By nie powiedzieć, że chamski.
No i ten oczywiście zaczął robić szopki. W swoim tradycyjnym nieprzyjemnym stylu. Piszę ,że w „tradycyjnym” ponieważ żona rozpoznała w nim gościa , który gdy zgłosiła się na HSG raczył rozedrzeć na nią mordę, że „co też ona sobie wyobraża, co to za fanaberie, to nie jest zabieg ratujący życie”.
Generalnie facet o zdecydowanym niedoborze empatii i kultury osobistej po prostu. Mam nadzieję ,że chociaż wiedzę medyczna posiada. Celowo nie piszę iż mam nadzieję, że jest chociaż „dobrym lekarzem” ponieważ moim zdaniem „bycie dobrym medykiem” to znacznie więcej niż „posiadanie wiedzy i umiejętności”.
Dobrze ,że chociaż reszta personelu jest bardzo miła. Pani z sekretariatu, która przyniosła żonie wypis, wręcz przepraszała za ton w jakim został napisany. Oczywiście autorem tego świstka papieru był ów mistrz wyczucia i współczucia.
Tyle,że co tu przejmować się indywiduum, które twierdzi,że przez te fanaberie pacjentki „będzie miał tyle roboty papierkowej”.
Świetny argument. Nie, że „zdrowie pacjentki wymaga...” albo „ze względu na bezpieczeństwo płodów...”.
Nie-”bo ja będę musiał powypełniać swoje obowiązki”.
Biedna nasza chora służba zdrowia.
Pozwalam sobie na uogólnienie nie tylko pod wpływem tego jednostkowego „buraczanego” przypadku.
Wspominałem już ,że oddział położniczy jest całkowicie zamknięty dla odwiedzających.
Nawet dla ojców. Ciekawe bo w innych szpitalach akurat tatusiów się wpuszcza.
Wydaje mi się ,że ich obecność na oddziale jest bardziej potrzebna i bezpieczna niż kurierów z przesyłkami, pana z bufetu, który obchodzi cały szpital ze swoim wózkiem z przekąskami, czy mężów pań pielęgniarek ,którzy w reklamówkach przynoszą zapracowanym kobietom drugie śniadania.
A niech wnoszą, ja im nie żałuję, ale sytuacja jest kuriozalna. Tym bardziej,że co jakiś czas jakiś mąż i „dopiero co ojciec” wkrada się na oddział. A to pod pretekstem,że musi wnieść żonie ciężką torbę a to po prostu bezczelnie „wparowuje” w nadziei, że zdąży zrobi kilka fotek zanim ktoś go wygoni.
Tylko Garbaty ma jakieś skrupuły. Mimo,że przyjaciel, który pracuje w tym szpitalu proponował,że w razie czego „kitel pożyczy i na oddział przemyci”.
Ja to po prostu „jakaś idiotka jestem”.
No, chyba,że pójdę po rozum do głowy i z oferty skorzystam.
Na razie negocjujemy z pielęgniarką , która „komercyjnie” ma wesprzeć Panią Postbebzunkową w pierwszej dobie po porodzie.
Bo na pomoc stałego personelu oczywiście nie ma co liczyć.
Oj, jak daleko tej szpitalnej rzeczywistości od wizji jakie roztaczały przed nami panie ze szkoły rodzenia.
Tutaj nikt nie ma czasu ani ochoty nawet na przystawienie dzieciaków matce do piersi „bo przecież i tak pokarmu nie będzie”.
To znaczy chętnych nie było do momentu, w którym żona nie wspomniała o zatrudnieniu kogoś prywatnie.
Oooooo, wtedy to był las rąk ;-))))
I sprawa się wyjaśniła. Rzeczywiście nie ma kto zajmować się „szeregowymi” pacjentkami skoro ma się zobowiązania komercyjne.
Koleżanka małżonka wzięła ze sobą na oddział laptop z bezprzewodowym internetem. To trochę tłumaczy dlaczego ostatnio niewiele postów umieszczam, ale ja nie o tym chciałem.
Jedna z koleżanek z „boćkowego” forum zapytała w pewnym momencie
-O, to wy w szpitalu stałe łącza macie?
Histeryczny śmiech nas na to podejrzenie ogarnął, bo żonie do szpitala nawet papier toaletowy muszę przywozić.
Posmutniałem jednak kiedy zrozumiałem ,że to pytanie nie wynikało z naiwności. Przyczyny były geograficzne.
Koleżanka po prostu korzysta z usług medyków zza Odry.
Tam obiad jest o 13.00 a o 15.00 przynoszą kawę i ciasto.
Aha, a w szpitalu dziecięcym posiłki podobno roznoszą roboty!
„Dawno dawno temu w odległej galaktyce...” ...kilkaset kilometrów dalej.
Chociaż.... tak sobie teraz myślę, czy nie doganiamy zachodu?
Bo może ten brak empatii i kultury pana doktora to tylko wadliwe oprogramowanie?
Może na oddziale testują cyborgii?
Może powinni ściągnąć z sieci upgrade oprogramowania?
A może wystarczy zresetować?
Jak go spotkam to przyjrzę się uważnie czy nie ma jakiegoś przełącznika z tyłu głowy.
A może wystarczy wyjąć wtyczkę z kontaktu?
Eeee, pewnie nie. „To” pewnie chodzi na ogniwa czerpiące energię z samouwielbienia.

1 komentarz:

  1. Ten doktor pewnie miał na nazwisko "Porażka"...

    Pozdrawiam Was serdecznie

    Joanna

    OdpowiedzUsuń