piątek, 1 stycznia 2010

Z czego robi się dzieci


Tym razem posty wrzucam z poślizgiem ponieważ tu na prowincji korzystamy z iplusa a w związku ze zbliżającym się sylwestrem sieć jest totalnie przeciążona i korzystanie z internetu przypomina powolną chińską torturę. I tylko dlatego nie odpisałem jeszcze na te wszystkie miłe maile i komentarze, które dostałem po moich kilku minutach sławy ;-)
W każdym razie wreszcie uaktywnili się również faceci co mnie bardzo cieszy. Po ilości wejść na stronę widzę,że przybyło sporo nowych czytelników.
Ciekawy jestem jak odebrali ten blog bo rzeczywiście jego treść wyewoluowała w ostatnich tygodniach.
Prawdę mówiąc dotarło to do mnie dopiero podczas tych kilku minut na wizji oraz krótkiej rozmowy z Jackiem Rozenkiem.
kiedy siedzieliśmy już na kanapie, w świetle reflektorów, zapytał mnie:
-A właściwie czemu zacząłeś pisać ten blog?
-Bo mnie Gowin wkurzył- mruknąłem
-To ciebie jeszcze wkurza?-uśmiechnął się dając do zrozumienia,że on już jest ponad to.
I wtedy zrozumiałem,że mój stosunek do owej krucjaty przeciw in vitro też już jest ostatnio mniej emocjonalny.
Chyba trudno się temu dziwić . Mam na głowie inne sprawy. Celowo nie piszę,że „ważniejsze”.
Bo mam świadomość,że wśród moich czytelników nie brakuje osób, które cały czas borykają się z problemem.
Dlatego też mam momentami opory przed ostentacyjnym upajaniem się radością z posiadania potomstwa bo boje się ,że komuś może się zrobić przykro. Na zasadzie ,że „im jest tak cudownie a my ciągle w czarnej dupie”.
A jednak mimo,że w ostatnim czasie nawet nie chciało mi się czytać a tym bardziej komentować artykułów o tych wszystkich kłótniach, dyskusjach i pyskówkach na temat zapłodnienia pozaustrojowego, to nie zamierzam odpuścić.
Zresztą chyba występ telewizyjny o tym świadczy. Chociaż wiem ,że niektórzy byli rozczarowani, że „nie pojechałem po bandzie”. I nawet nie chodzi o to,że nie miałem na to ochoty.
Zrozumiałem po prostu,że spokojne odpowiadanie na zaczepki i zarzuty przeciwników in vitro powinno spowodować,że będę bardziej wiarygodny w tym co robię.
Inna sprawa,że po urodzeniu córek jestem zdecydowanie wyciszony :-) więc może tylko dorabiam sobie ideologię :-)))))))) Zresztą wyciszenie już mi trochę przechodzi więc może nadejdzie niedługo czas ponownego „koopania się z koniem”.
A skoro o córkach mowa. To ostanie dni roku były testem na moją rodzicielską samodzielność.
Z Warszawy zdążyłem wrócić na tyle wcześnie,że koleżanka małżonka mogła wreszcie wyjść z psami na spacer.
Oczywiście kiedy tylko zniknęła z pola widzenia księżniczki zaczęły koncert.
W pewnym momencie czułem się już naprawdę bezradny. Obie nakarmione, przewinięte i „poprzytulane”. A jednak wyyyyyyyyyyyyyyyyyyjąąąąąą!!!!
Kiedy jedną z nich miałem na przewijaku druga urządziła taki koncert ,że przestałem się martwić o jej struny głosowe a zacząłem o o własne bębenki słuchowe.
Byłem bezradny bo przewijanie było w dosyć delikatnej i niezbyt pięknie pachnącej fazie a ja nie mogłem się rozerwać. Tymczasem akustyczna działalność drugiej córki w dalszym ciągu przybierała na sile.
W taki oto sposób dowiedziałem się,że obojętnie jak głośno drze się dzieciak to i tak nie ma szans ,że pęknie na pół.
Nie wiem z czego te dzieci teraz robią? Chyba z włókien węglowych i jakiś kosmicznych kompozytów?
Materiałów nieznanych w czasach gdy w produkowany był ich tata. Nerwy taty zostały chyba zrobione z konopnego sznurka bo były już nieźle postrzępione, kiedy nadeszła odsiecz.
A jednak to doświadczenie paradoksalnie sprawiło,że poczułem się pewniej i wczoraj koleżanka małżonka mogła wybrać się na pierwsze po dosyć długiej przerwie zakupy.
Sam na sam z Dziećmi Frankensteina spędziłem całe popołudnie i było super.
Kiedy mam wróciła dzieci były czyste, nakarmione „zwerandowane” i smacznie spały. A zrelaksowany tatulo czytał sobie spokojnie gazetkę- pękając przy okazji z dumy.
Z tej dumy kompletnie zapomniał zresztą ugotować warzywa na sałatkę, ale nie ma ludzi idealnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz