czwartek, 16 września 2010

Piszmów Garbaty

Z miną luzaka i światowca ustawiłem się przed kamerą a potem starałem wypowiadać w miarę składnie i po polsku.

„Tak mieliśmy problemy, leczyliśmy się...”
„To powszechny problem i nie rozumiem czemu faceci wstydzą się o tym mówić...”
„Blog zacząłem pisać ponieważ...”
„Co bym poradził mężczyznom, w podobnej sytuacji? Hmm... „

A co ja jakiś pieprzony guru jestem?
Pieprzyłem jakieś głodne kawałki czując się jak idiota. O tym, „że badania są krępujące ,ale przecież...”
W końcu reporter pokiwał głową i dał sygnał,że wystarczy.
-Dobra ograj nas jeszcze żeby było na przebitki- mruknął do operatora i po chwili z poczuciem ulgi wracałem na salę.
Na schodach poczułem ,że ktoś klepie mnie po ramieniu.
-Jeszcze Polsat by chciał...
No dobra.

„Tak trwało to kilka lat...”
„Momentami było ciężko...”
„Nie jest to temat do rozmów z kumplami przy piwie...”
„Usłyszeć słowo TATA to jest...”

A co ja tu mogę nowego i mądrego powiedzieć? Każdy kto usłyszał wie. A ci którzy nie mieli okazji albo wzruszą ramionami albo się zdołują.
Chwilę później podeszła kolejna ekipa.

„Ten problem w równym stopniu dotyczy kobiet jak i mężczyzn...”
„ To,że ktoś ma wielkie bicepsy nie znaczy, że nie może mieć z tym problemu...”
„Co to znaczy ,że się wstydzą? To przecież ludzka sprawa. Choroba. Angina też jest przykra...” „ „Jak jesteś prawdziwym facetem to się zbadaj. Niezależnie od tego jak to jest krepujące weź to na klatę...”

No i tyle.
Kiedy wróciłem na salę mój sąsiad przy stoliku, znudzony sączył wodę ze szklanki.
-No ten prelegent to się uparł wszystkich uśpić- mruczał zgryźliwie.
Nie bez racji. Kolejne wystąpienia były na szczęście znacznie ciekawsze. Ubawiłem się słuchając jak „medycy publiczni” wbijają między wierszami szpile „prywaciarzom” i na odwrót.
Najbardziej spodobała mi się wypowiedź specjalistki od psychoterapii ,która specjalizuje się w pomaganiu parom zmagającym się z niepłodnością. Słuchając o tym, że przeżywają stres podobny do tego jaki przechodzą pacjenci onkologiczni oraz o pełnej gruboskórnych żartów presji otoczenia w stylu „ jak ty nie możesz to może koledzy pomogą he,he, he” żałowałem,że podczas naszej terapii i nie trafiliśmy do takiego lekarza.
Jedyna wizyta u psychologa jaką odbyliśmy skutecznie nas zniechęciła do kolejnych. Jakieś truizmy i pseudorelaksujące ćwiczenia...
Byłem ciekaw kto zabierze głos jako następny. W tym momencie zorientowałem się,że gdzieś zapodziałem swój scenariusz. Zajrzałem więc przez ramię sąsiadowi, którego egzemplarz leżał na stoliku.
„A teraz prowadzący spyta przedstawiciela pacjentów...”
Aha. Więc teraz moja wielka chwila. Jakoś nie czułem się gotowy.
Dostałem w łapę mikrofon i poczułem pustkę w głowie. Wydukałem więc coś na temat tego,że prelegentka praktycznie wyczerpała temat .A potem zacząłem coś tam stękać. Po tych wszystkich wywiadach cały czas miałem jednak wrażenie,że się powtarzam i wypadam nieszczególnie.
Coś tam wspomniałem o blogu mając nadzieję,że nie wyjdę na autoreklamiarza. Na szczęście prowadzący rzucił mi kilka pytań ratunkowych i jakoś poszło. Po zakończeniu któryś z lekarzy nawet poklepał mnie po ramieniu i stwierdził,że to było dobre wystąpienie.
Gdybym był psem to bym chyba zamerdał ogonem.
Potem wszyscy wyszli z sali na poczęstunek i odzyskałem anonimowość. Uff.
Przez moment czekałem czy nie podejdzie jeszcze ktoś z mediów,ale poza sympatycznym panem z radiowej „jedynki”, z którym wymieniliśmy się wizytówkami już nikt nie interesował się moją skromną osobą.
I dobrze. Pasowało mi to. Ból głowy, który godzinę temu był tylko lekkim ćmieniem teraz już dudnił w skroniach z siłą solidnego trashmetalowego bandu.
Ktoś tam mi uścisnął dłoń, ktoś podziękował i powoli zacząłem zbierać się do wyjścia. Nie chciałem jednak wychodzić bez pożegnania. Zamieniłem więc kilka słów z moim sąsiadem „od stolika”.
-Psiakrew, żona już pojechała, straciłem transport do domu- narzekał niezadowolony
-A gdzie mieszkasz- zagadnąłem. Okazało się ,że w tej samej dzielnicy, do której się wybieram. Zaproponowałem więc podwózkę. Ucieszył się.
Jednak mina mu zrzedła kiedy usłyszał.
-Tylko wiesz, będziemy musieli trochę się przejść. Samochód mam po drugiej stronie Wisły.
-Jak to po drugiej stronie?-miał taką minę jakbym oświadczył,że przyleciałem z planety K-Pax. Zrobiłem więc minę godną Kevina Spacey.
-Bo ja naprawdę lubię spacerować.
On chyba mniej . Po chwili przypomniał sobie,że zapomniał o jakimś spotkaniu i grzecznie podziękował za moją propozycję.
Pożegnałem się więc i ruszyłem w drogę. Deszcz lekko siąpił.
„To nawet dobrze, dotyk chłodnych kropel łagodzi ból głowy” pomyślałem zarzucając plecak na plecy.
Facet w marynarce i z plecakiem zazwyczaj wygląda idiotycznie ,ale co tam. Zna mnie tu ktoś?
Po kilku minutach okazało się,że ten ktoś na górze, który jakoś mnie nie lubi, jeszcze nie zrezygnował. Lunęło naprawdę mocno. Dokładnie kiedy byłem w połowie mostu.
Czując jak marynarka nasiąka woda rozmyślałem o swojej doskonałej, oddychającej i kompletnie nieprzemakalnej kurtce.
Tej, która została w bagażniku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz