poniedziałek, 27 września 2010

Sąd kościelny

No i stało się. Temat in vitro wraca do sejmu. Wakacje się skończyły. Skończyła się żałoba, zniknął krzyż. I ja też powoli budzę się z letargu. Wiem,że na blogu tego za bardzo nie widać,ale szykuję kilka niespodzianek dla tych najwierniejszych czytelników, którzy mimo spadku formy i ciągłości narracji ciągle tu zaglądają. Praca nad książką od kilku dni idzie pełną parą. Kurcze nie spodziewałem się ,że to będzie tak długo trwało,ale teraz się zawziąłem. Tak więc już niedługo dam wam poczytać kilka premierowych fragmentów. Ciekaw jestem ja je ocenicie. Zacząłem też pracę nad demówką wersji audio. No i zaczynam remanenty w różnych szkicach postów , które kiedyś tam zacząłem pisać a potem jakoś tam wszystko ugrzęzło w rozmemłanej codzienności. Wydarzenia ostatnich tygodni i miesięcy sprawiły,że nawet nie miałem ochoty publicznie zabierać głosu. Kolejne tragedie, kolejnych, ludzi, z kolejnych miejscowości, którym dobytek całego życia zabrała woda. Do tego „krzyżgate” i te wszystkie przepychanki „postsmoleńskie”. Strach włączać telewizor. A jednak. Wszystko układa się w pewną całość. Ważną dla tematyki tego blogu. Najpierw słoik z fekaliami rozbity na tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy a teraz jeszcze koleś z granatem ręcznym i prawdopodobna konieczność zamknięcia Krakowskiego Przedmieścia. Trąciło to wszystko tanim, histerycznym ekstremizmem. Tylko jakoś nie było do śmiechu. Chociaż jak czytałem o tym co się działo w Lublinie to trudno nie chichotać. W trakcie kampanii przed wyborami prezydenckimi jeden z przedstawicieli „najmojszości” postawił znak równości między in vitro a aborcją i po mieście jeździł samochód z banerem zarzucającym „gajowemu” chęć mordowania dzieci. Takie działanie spotkało się z ostrą reakcją jednego z lokalnych, platformianych polityków, który autorów owego działania określił jako , za przeproszeniem , „ateistów” i „praktykujących niewierzących”. A owi chyba nie do końca rozumiejąc co im się zarzuca pozwali gościa do ... sądu kościelnego. Pozwany, chyba też religijny, oświadczył ,że przed sądem oczywiście się stawi. I znowu, podobnie jak w sprawie krzyża przed pałacem prezydenckim, kościół został wmanewrowany w małostkowa polityczną bijatykę. Mogę sobie być krytyczny wobec instytucji ,ale doprawdy takiej sytuacji nie zazdroszczę. Z kolei różne środowiska zaczynają naciskać na spełnienie obietnic wyborczych związanych z refundacją in vitro. Tyle,że mam wrażenie,że mylą im się obietnice rządowe z prezydenckimi. Kandydat na prezydenta naobiecywał a rząd? Chociaż minister Rostkowski stwierdził niedawno, że jeżeli chodzi o stronę finansową to nie ma problemu. Pewnie zebrał za to joby bo przecież w przypadku tak trudnego „tematu” wystarczyłoby stwierdzić „ w chwili obecnej sytuacja finansowa państwa nie pozwala...” i woda zostałaby spuszczona. i nawet trudno byłoby się czepiać bo przecież „chcieli dobrze tyle,że...”. A teraz? Przypomina mi się scena z ubiegłego lata kiedy opowiedzieliśmy pewnym znajomym, że w pękatym bebzunku koleżanka małżonka nosi Dzieci Frankesteina. Wysłuchali i zamilkli. A potem kolega kiwając się nad kończącą się flaszką „żołądkowej” mruknął: -In vitro- trudny temat. Trudny temat. No pewnie ,że trudny. To co lepiej milczeć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz