piątek, 29 października 2010

Niby z nurtem a pod prąd



No i parlament wreszcie się ruszył. Trzy projekty ustaw dotyczących in vitro trafią do komisji.
Tylko trzy. Co mnie osobiście cieszy ponieważ najbardziej restrykcyjny trafił do kosza już po pierwszym czytaniu.
A więc nie pójdziemy do więzienia w imię czyichś „najichszych racji”.
Ale piłka ciągle w grze- od liberalnego projektu zapewniającego refundację do zakazującego zapłodnienia pozaustrojowego.
Nie chce mi się nawet pisać na temat projektu Piechy bo człowiek ten w moich oczach wyrasta na jedną z najbardziej demagogicznych i ponurych w naszej polityce.
Piszę „naszej” chociaż wolałbym nic z nią wspólnego nie mieć.
Ech! Gdyby półtora roku temu ktoś mi powiedział,że projekt Gowina będzie tym kompromisowym to chyba bym nie uwierzył.
Takich zaskoczeń w moim życiu jest ostatnio więcej.
Gdyby dwa lata temu, gdy osiągaliśmy apogeum frustracji w naszych staraniach o dzieci, ktoś by mi powiedział, że będę prowadził blog i udzielał się publicznie i to razem z córkami to...
Cholera! Ja wtedy nawet nie wiedziałem co to jest blog :-)))
Zresztą ostatnio sporo zastanawiam się nad sobą.
Jak to możliwe, że człowiek, którego jedynym pragnieniem było to by cały świat dał mu święty(za przeproszeniem) spokój, staje przed kamerami i opowiada o swoich intymnych sprawach?
Właściwie przez większość swojego życia byłem autsajderem. Takim, który ciągle z boku, trochę nawiedzony, antykomercyjny, antypolityczny, anty,anty,anty...
Słucha muzy od której większość ludzi bolą zęby i uwielbia taką sztukę, której większość odbiorców albo nie rozumie,albo nie toleruje.
I teraz kiedy jestem ojcem poczułem, że trafiłem do „głównonurtowej części społeczeństwa”.
Ale jednak po swojemu. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie tylko dla mnie, ale i dla niego.
Już nie wystarcza mi kontestacja i stanie z boku.
Skończyło się milczenie w imię tego,”żeby kogoś nie urazić” żeby „nie być zbyt ostentacyjnym”.
W dupie!
Ile można robić za bęben, w który bezkarnie walą różne oszołomy.
Myślę, że gdyby teraz ktoś w debacie publicznej użył równie barwnego określenia jak „Dzieci Frankensteina” to od razu zacząłbym szukać prawnika, który takiemu indywiduum przypomniałby w sądzie co to jest odpowiedzialność za własne słowa.
Z kolei poseł Palikot, który często mówi to co i ja myślę, zaczyna rozdrabniać się w tradycyjnie kontrowersyjnych happeningach.
I tym razem nie jest to „kontrowersyjność konstruktywna”. Mam wrażenie, że poseł z duszą showmana skazuje się na polityczną ultraniszowość.
Zaczyna mi w tym przypominać Korwina Mikke.
Z tym ostatnim miałem kiedyś okazję rozmawiać.
Na pożegnanie usłyszałem:
-Gdyby potrzebował pan jakiejś kontrowersyjnej wypowiedzi to proszę śmiało do mnie dzwonić.
Jest jakaś analogia prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz