sobota, 16 października 2010

Tryby systemu mielą powoli


Uff... jak dobrze znowu być w komplecie. Przez całe popołudnie nie mogłem oderwać się od dzieciaków.
Przed chwilą położyliśmy je do łóżek i mogę znowu zabrać się do pracy.
Nie mam za dużo czasu bo penie zaraz żona odgoni mnie od kompa bo będzie chciała "poboćkować".
No to do rzeczy:
Właśnie relacjonowałem przez telefon koleżance małżonce sytuację kiedy do szpitalnej salki wszedł jakiś brodaty facet w dżinsach i swetrze.
Ponieważ przyjrzał się mojej karcie domyśliłem się,że to zakamuflowany nadczłowiek stworzony do wyższych celów niż mówienie „dzień dobry”.
-Jakąś historię choroby pan ma?
-No nie do końca, bo jeden lekarz nie rozpoznał złamania i dopiero jak kolega zrobił mi zdjęcie kciuka rentgenem stomatologicznym...
Gość wytrzeszczył oczy, co przyjąłem z niejaka satysfakcją, ale zaraz potem warknął:
-Ma pan jakieś zdjęcia TUTAJ?
Próbowałem mu wytłumaczyć,że są już stare i że mój lekarz kilkakrotnie mnie oglądał, ale zostałem zrugany i musiałem wysłuchać tyrady na temat tego,że „to jak on ma teraz zaplanować zabieg”.
Na końcu języka miałem odpowiedź,że jak nie pytam laików jak wykonywać swój zawód.
Wolałem jednak nie przeginać i poradziłem mu tylko, żeby pogadał z „moim” chirurgiem.
Chirurg ów to naprawdę rozsądny i jeszcze niezmanierowany „kolega kolegi” (tego od nieistniejącego cholesterolu).
Kiedy zrelacjonowałem mu tamtą rozmowę tylko wzruszył ramionami.
-Miał pan rację. Spokojnie zaraz zrobimy nowe zdjęcie.
Położyłem się więc w łóżku i przysnąłem. Potem obiad, telefoniczna rozmowa z żoną i córkami („tśata” , „dadek” , „EeeeeEeeeeEeee...”), znowu drzemka, kolacja....i wieczorny obchód.
-Był pan na zdjęciu?-zapytał kolejny lekarz
-Nie, ciągle czekam.
Ręce mu opadły, ale starał się dzielnie nic po sobie nie pokazać.
-No dobra zaraz ktoś po pana przyjdzie. Acha i dzisiaj już niech pan nic nie je i nie pije i jutro przed operacją tak samo.
Kilka minut później usłyszałem od pielęgniarki,że mam zejść kilka pięter niżej i że tam już czekają.
I rzeczywiście czekała tam piekląca się kobieta, która nie mogła zrozumieć dlaczego przychodzę tak późno i zawracam jej głowę.
-Wie pani co? Ja też tego nie rozumiem bo czekałem od południa i już nawet nie chce mi się tego komentować.
Od razu zrobiła się milsza.
Potem wróciłem na oddział trochę popisałem, porysowałem i poszedłem spać.
Spałem naprawdę dobrze i tylko kilka razy obudziłem się na karmienie córek :-)
Do mojego wytresowanego organizmu najwyraźniej jeszcze nie dotarło,że ma okazję się trochę zregenerować.
Śniadanie oczywiście odpuściłem.
Bez żalu.
A potem na obchodzie usłyszałem:
-No oglądaliśmy to pana zdjęcie.
-I co bez entuzjazmu?-już wiedziałem co chce powiedzieć.
-No bez.
-I co?
-Szczerze mówiąc nikt się, dzisiaj, nie chce podjąć tej roboty bo nie widzi większego sensu.
-No ale, byłem na konsultacjach i profesor mówił,że jest sens...
-No to niech pan pogada z tym chirurgiem, z którym się pan umawiał, ale dzisiaj go nie ma. Będzie jutro.
To nie mogli mi do „urrrrrrwanego kubka” od razu powiedzieć, żebym sobie odpuścił? Teraz robią ze mnie takiego „co to się uparł”.
Mój sąsiad z sali pokiwał tylko głową, ponarzekał na swoje kolano i wrócił do oglądania telezakupów Mango.
„Noooooo nieeee, ja tu zwariuję”-pomyślałem.
W tym momencie przyszedł sms od koleżanki małżonki, która informowała mnie,że bardzo mnie kocha,i że piec nie grzeje i w domu jest zimno jak w psiarni.
Zerwałem się z łóżka i poszedłem negocjować przepustkę.
Najpierw była sekretarka oddziału:
-Proszę pani dzisiaj odwołano moja operację i może się okazać, że jutro tez jej nie będzie. Jest jakaś szansa,żebym mógł dzisiaj zwiać do domu?
-Widzę,że wie pan więcej ode mnie- westchnęła i kazała mi porozmawiać z lekarzami.
Akurat siedziało kilku młodziaków, którzy przyznali mi rację ,ale stwierdzili,że decyzje to może podjąć tylko zastępca ordynatora.
Odczekałem więc godzinę i wróciłem zawracać głowę „kierownikowi planety”.
-Czy jest już decyzja w mojej sprawie?
Odpowiedziały mi miny mówiące wyraźnie, że nikt już nawet nie pamięta o co chodziło.
Musiałem więc ponownie tłumaczyć o co chodzi i czego chcę.
Jakaś kobieta od razu zaczęła na mnie burczeć,że jutro mam mieć operację i że w ogóle nie ma czegoś takiego jak przepustka.
Odpowiedziałem jej, że dobrze wiem iż istnieje możliwość skorzystania z „nieistniejącej przepustki” i zrobiłem minę świadcząca o tym,z jestem przygotowany na długie i upierdliwe negocjacje.
W pewnym momencie w drzwiach gabinetu lekarzy pojawiła się głowa „kierownika planety”, który stwierdził,że pani ma generalnie rację, ale „w wyjątkowym przypadku”, na mocy „dżentelmeńskiej umowy”...
Musiałem obiecać,że będę o siebie dbał i po raz setny zapewnić,że wiem iż mam być na czczo.
Potem zadzwoniłem do żony. Ubrałem się i zszedłem na parking.
Po kilkunastu minutach nadciągnęła kawaleria.
-Dziadkowie wzięli dzieciaki na cały dzień. I na noc!-tu uśmiechnęła się znacząco.

1 komentarz: