środa, 9 grudnia 2009


Kiedyś obiecałem ,że wyjaśnię dlaczego nie nazywam koleżanki małżonki „misiaczkiem”, „kicią”, „rybeńką” tylko „okapi”. Myślę,że to zestawienie fotek wiele wyjaśnia. I podobnie jak owo stworzenie również moja żona resztę ciała ma już umaszczoną bardziej jednolicie.
Kiedy zaczynałem pisać ten blog bywały takie dni,że jakoś nie było o czym i wtedy skrobałem trochę na siłę.
Z różnymi efektami.
Od czasu ostatniego wpisu sytuacja wyglądała dokładnie na odwrót. Działo się tyle, że poczułem się wręcz sparaliżowany. Przytłoczyła mnie ta rzeczywistość.
Najpierw desperacka próba zakończenia remontu. Potem parapetówka, potem odwiedzino- wizytacja rodzinki. A potem wizyty tych znajomych, którzy nie mogli być na parapetówce.
Oczywiście nie wszystko udało się skończyć przed „oddaniem obiektu” o czym jeszcze zaraz napiszę.
W każdym razie kiedy stanąłem przed łóżeczkami z aparatem fotograficznym żeby zrobić zdjęcie do blogu to aż mnie ścisnęło w żołądku.
Nagle dogłębnie zrozumiałem co miała na myśli Pani Bebzunkowa mówiąc „I co teraz już do końca życia muszę być odpowiedzialną mamą?”.
Wtedy zbyłem to żartem. Bo przecież „pewnie,że nasze życie się zmieni ,ale po prostu będzie inaczej i też fajnie”.
I dalej tak uważam. Tylko dotarło do mnie jak inaczej.
Tym razem ja poczułem się tak jak bohaterowie „Asteriksa”, którzy obawiają się ,że „niebo zaraz zwali im się na głowę”.
I naprawdę nie chodzi mi o to,że życie przestanie być takie niezobowiązujące i beztroskie.
Chodzi raczej o to,że teraz na przykład awaria samochodu, mroźną nocą w lesie to nie będzie tylko przygoda. Okazja do snucia „morskich opowieści”. Może za to stanowić realne zagrożenie dla naszych dzieci.
Bo to ,że ja wykopując samochód z zaspy za pomocą skrobaczki do szyb złapię zapalenie płuc to za przeproszeniem pan pikuś. Natomiast kiedy pomyślę o tym czym taka przygoda może skończyć się dla dzieci...
No i takie mniej więcej myśli sprawiały,że miałem ochotę schować się po kołdrą i przeleżeć pod nią tydzień.
Denerwowałem się też tym jak będzie wyglądało nasze ostateczne pożegnanie z majstrem.
Bo strasznie nie lubię takich nieprzyjemnych sytuacji.
Nie chcę tu wchodzić w szczegóły,ale mimo,że od tej rozmowy minął tydzień to na samo wspomnienie jeszcze mnie trzęsie ze zdenerwowania.
To była bardzo długa i bardzo nieprzyjemna rozmowa, po której żadna ze stron nie czuła satysfakcji.
Pozostał niesmak.
W międzyczasie wizyta u szepczącego doktora, który kategorycznie stwierdził, że nadszedł czas na położenie mojego Okapi na oddziale szpitalnym.
No i telefony. Oraz maile.
Garbaty- pieprzona gwiazda mediów.
W pewnym momencie bałem się zaglądać do skrzynki mailowej i odbierać telefon jeżeli nie wiedziałem czyj to numer.
I tu mam ciekawe spostrzeżenie. Dziennikarze, którzy dzwonili byli znacznie bardziej hmm... jakby to powiedzieć,żeby nikogo nie urazić? Ofensywni? Chyba tak.
Dziennikarki wykazały się chyba większym wyczuciem.
A rozbroiła mnie szczególnie jedna. Kiedy wytłumaczyłem jej,że muszę odrzucić jej zaproszenie do programu ponieważ boję się ,że w tym czasie mogą mi się urodzić córki, stwierdziła:
-O nie, tego bym sobie nie wybaczyła. Co tej jest program na żywo w porównaniu z takim wydarzeniem jakim są narodziny.
No właśnie. Ulżyło mi , naprawdę.
Penie będzie jeszcze okazja by medialnie „powalczyć o sprawę”, ale na razie skupiamy się na księżniczkach ze szkiełka.
Obok mnie stoi wózek, którego jeszcze nie umiem obsługiwać a szafa jest pełna wypranych ciuszków.
Samochód umyty, foteliki przygotowane a koleżanka małżonka spakowana.
Właśnie zadzwonił jej budzik.
Zaraz wstanie, zjemy śniadanie i jedziemy do szpitala.
Teraz czekają ja trzy dni badań a na sobotę i niedzielę ma dostać przepustkę do domu.
A w przyszłym tygodniu GODZINA ZERO.
Najgorsze jest to,że ten cholerny oddział w dalszym ciągu jest zamknięty dla odwiedzających.
Mogłoby to oznaczać, że będę mógł wreszcie odsapnąć w domu. Poudawać,ze kończę remont i to bez konieczności kolędowania do szpitala.
Tyle,że znam siebie. Wiem,ze będę warował na korytarzu ,przed szklanymi drzwiami, razem z innymi przyszłymi albo „już” ojcami.
A w domu?Hmm...
Tu koleżanka małżonka wykazała się talentem menedżerskim i zadbała o to by mi z nudów głupie rzeczy nie przychodziły do głowy.
Zostawiła mi listę:
Zaczyna się od kilkudziesięciu punktów w stylu:
1. Skończyć malowanie łazienki
2. Zamontować baterię przy wannie
3. Zasilikonować kabinę prysznicową
4. Zamontować wszystkie lampy
5. Pomalować wnęki okienne
6. ............................................

A kończy się punktami następującymi:

27. Nauczyć się obsługi monitorków oddechu
28. Nauczyć się obsługi wózka i fotelików
28.Przypomnieć sobie wszystko na temat przewijania i kapania (film DVD masz na stoliku w salonie)


Auć. Nie mogę zawieść, ale czy podołam?

6 komentarzy:

  1. Podołasz !!Tylko spokój nas uratuje. Trzymamy kciuki i czekamy na dziewczynki - Packi ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co to są monitorki oddechu? Czy To wygląda tak jak respirator?

    Pozdrawiam- Joanna

    OdpowiedzUsuń
  3. tak..tylko spokój..tak???? ;))
    powodzenia - Madziara
    "Tymon"
    Dominik

    OdpowiedzUsuń
  4. Powodzenia i trzymam kciuki za Was i Wasze "KSIĘŻNICZKI". Pozdrawiam Visenna

    OdpowiedzUsuń
  5. Joanno-monitorki oddechu-jest tego kilka rodzajów- albo w postaci płytek które kładziemy pod materacyk i podpinamy pod specjalną nianię- lub samoczynnie przypinamy do śpioszków. urządzenie monitoruje ruchy oddechowe dziecka i włącza alarm po 15-20 sek bezdechu( bezruchu) najcześciej wtedy wystarczy dzidzioła obudzić,często bywa tak że maluch ma zatkany nosek a nie wyrobił sobie jeszcze umiejętności oddychania przez buźkę.
    generalnie jest to urządzenie zapewniające rodzicom bezstresowy sen i życie bez wiszenia nad łóżeczkiem dziecka.
    wpisz hasło na allegro- tam też do poczytania jak to działa

    pozdro:)
    drevni

    OdpowiedzUsuń
  6. jednakże monitorek to tylko maszyna czasami zawodna i trzeba brać na to poprawkę i nie ufać do końca....
    pozdrawiam Asik

    OdpowiedzUsuń