poniedziałek, 4 stycznia 2010

Droga Mleczna

Naprawdę wraca normalność. Siedzę przy laptopie obserwując przez okno koleżankę małżonkę. Biega, skacze, robi skłony- w desperackiej walce o powrót do formy. Zuch kobieta. By tylko nie przesadziła. Jak wróci to jako syn wuefisty udzielę jej kilku światłych wskazówek na temat umiarkowania w treningu.
Trochę z egoizmu bo jak mi potem padnie to sam będę musiał dźwigać z mozołem rodzicielskie obowiązki.
A skoro o egoizmie mowa to ostatnio zrozumiałem,że to iż mleka koleżanki małżonki nie starcza dla obydwu pociech, powoduje,że to właśnie ja jestem najbardziej poszkodowany.
No bo patrząc od samczej strony wyłączne karmienie piersią skutkowałoby moim wyspaniem :-)))
Kiedy w środku nocy obudziłby mnie wrzask dziecięcia, mógłbym wzorem kilkukrotnie cytowanego tu kolegi lekarza, mruknąć, jakże rozsądnie:
-Ja nie wstaję. Cycka przecież żadnej nie dam.
No i niby prawda. Okrutna, ale „prawdziwa prawda”.
Tyle,że ja w sumie lubię karmić te bachorki. Oczywiście są chwile kiedy bardziej, są kiedy mniej. Bardziej o piętnastej a mniej o trzeciej w nocy.
Natomiast późniejsza obsługa tak zwana „pomlekowa” to już inna sprawa.
Tak wiem, wiem. Obiecałem ,że nie będzie tu „shit stories”.
I nie będzie.
Będą za to opowiastki nimi inspirowane.
Kiedy ostatnio byłem zajęty ekstremalnie ekstrementalną brudną robotą pocieszałem się w duchu,że właściwie mogę o sobie myśleć jak o pierwszym ziemskim astronaucie penetrującym odległe zakątki Drogi Mlecznej.
A właściwie sam jej koniec. Niestety ten mniej urokliwy.
Chociaż ten fajniejszy też znam. Ten , z którego wlewa się mleko do środka zanim przejdzie drogę ,która sprawi ,że przejdzie odwrotną przemianę niż gąsienica, która zamienia się w pięknego kolorowego motyla.
Może to trochę przekombinowane,ale takie rozmyślanie przynajmniej myśli zajmuje.
I pomaga się trochę pocieszyć kiedy człowiek po raz trzeci próbuje zakończyć przewijanie córki a ona za każdym razem już pod sam koniec dochodzi do wniosku,że jeszcze nie skończyła robić tego czy tamtego.
Tak przy okazji to wczoraj koleżanka małżonka zwróciła mi uwagę,że chyba zanadto biadolę.
Jej zdaniem koleżanki z „boćka” po lekturze moich postów doszły do wniosku, że nasze życie to koszmar.
Wręcz przeciwnie.
Pisząc o zaklętym kręgu obsługi „mlekowej i pomlekowej” miałem na myśli raczej nieco uciążliwą monotonię.
Ze spaniem też jakby sytuacja trochę się poprawia. Chociaż bywa różnie.
Kiedy dzisiaj nad ranem oboje walczyliśmy ze zgłodniałym potomstwem usłyszałem kilka cierpkich słów na temat mojego braku zaangażowania „we wtykanie smoczków do dziobów”.
No rzeczywiście zobowiązałem się do wykonania tej operacji, ale wydawało mi się ,że doprowadziłem ją do końca.
Chociaż krew mnie zalewała bo właściwie po co wtykać dziecku do dzioba coś co ono za kilkanaście sekund wypluje i zrobi z tego aferę? A potem tylko powtarzać cały cykl? Dziecko pluje ja wtykam, myŚlę ,że tym razem się udało i kładę się do łóŻka tylko po to by znowu się zerwać zaalarmowany krótkim a treściwym „ŁEEEEEEE!”. I tak przez godzinę.
No w każdym razie myślałem, że moje kilkunastorazowe próby załatwiły problem i słodko zasnąłem.
Niestety. Jak się okazało koleżanka małżonka zamiast równie słodko spać przejęła pałeczkę. To znaczy smoczek.
I bój toczyła przez pół nocy.
A ponieważ ona przespała większość moich prób to według jej krzywdzącej opinii zachowałem się jak egoistyczny warchlak.
No i teraz w ramach rehabilitacji sterczę nad dzieciakami od siódmej i próbuję jakoś je uspokoić.
Nie wiem co im matka o mnie w nocy nagadała, ale te niewdzięczne istoty najwyraźniej też usiłują mnie ukarać za ten wyimaginowany egoizm.
Chociaż czy tak zupełnie wyimaginowany?
Kiedy się tek lekuchno puknę, za przeproszeniem, w pierś to rzeczywiście zdarza mi się czasem udawać,że śpię i czekać aż to koleżanka małżonka wstanie do dzieciaków.
Tyle,że to wynika z mojej żenująco małej odporności na brak snu. Dokładnie tak jak napisała w swoim komentarzu Kasia: gdyby wobec mnie jako sposób wydobycia zeznań zastosowano pozbawienie snu wyśpiewałbym bardzo szybko, wszyściuteńko. W pięciu oktawach.

4 komentarze:

  1. a czy Wasze dzieci nie obejdą się bez smoczków? może warto odzwyczaić a i zgryz w przyszłości będzie ładniejszy:)w zasadzie to się nie wymądrzam bo własnych pociech nie mam. pozdrawiam-świetny blog.

    OdpowiedzUsuń
  2. tylko się jeszcze nie pokłóćcie o te wstawanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. smoki- no cóż- jestem ich wielką przeciwniczką i plan był taki że smokom mówimy nie- smoki są dla frajerów a my świadomi rodzice bez smoków chowamy- cóż niestety książniczki mają tak mocno rozwinięty odruch ssania że aby zaspokoić ich potrzeby doba musiała by mieć 48 godz a ja 8 sutków.
    radziłam się w tej sprawie doradcy laktacyjnego i pediatry no i coż- niektóre dzieci tak po prostu maja i jedynym ratunkiem dla utrzymania zdrowia psychicznego dla rodziców i dzieci jest smok niestety...
    jak się własne pociechy pojawiają to zycie weryfikuje ogromną większość zaszych szlachetnych postanowień:)

    skruszona mama księżniczek

    OdpowiedzUsuń
  4. drevni spoko. U nas było podobnie tyle, że Maja smoka ciumka w zachwycie a Wik pluje nim na odległość. Dla niego jedynym uspakajaczem jest smoczek z którego coś leci. A zgryz psuje się od ssania kciuka a nie od anatomicznych smoczków, od ktorych zresztą łatwiej oduczyć gówniarstwo niż od własnego palca, który jest przy nim. Trochę dużo tego "którego". Całuję Cię kochana i pocieszam - będzie dobrze. Maja śpi już do 5.00 tylko Wik wielki i głodny nadal z przerwą o 2.00. Zdjęcia podeślę mailem. No to całuski kochani. Najgorsze pierwsze trzy miechy ;).

    OdpowiedzUsuń