niedziela, 3 stycznia 2010

No shit, no cry

Zawsze zastanawiało mnie dlaczego świeżo upieczeni rodzice tak lubują się w „ekstrementalnych opowieściach” o swoich dzieciach. Które, ile, jak bardzo,na co i na kogo i ile razy, jak daleko i tak dalej i tak dalej.
Nie wydawało mi się to zbyt atrakcyjnym tematem do konwersacji i dziwiłem się ,że nie wolą pogadać o filmie, polityce czy chociażby o pogodzie.
I w dalszym ciągu nie mam ochoty na snucie takich historii o kupach. Za to zaczynam rozumieć tych biednych rodziców, którym dzieci przysłoniły cały świat.
Dzień miesza się z nocą, człowiek nie rejestruje jaki jest dzień tygodnia i niewiele brakowałoby byśmy przegapili sylwestra.
Polityka nas w ogóle nie interesuje, pogoda o tyle,żeby mróz nie był zbyt duży na werandowanie a film...?
Ech szkoda gadać.
Wczoraj złapałem lekkiego doła. Zaczynam już nienawidzić nocnych powtórek w Animal Planet. Z niechęcią patrzę w ekran, na którym produkują się autorzy Top Gear. Powtórki powtórek dzień z dniem. Od tygodnia zaczynam czytać tę samą stronę w książce.
Żadnego nowego filmu nie widzieliśmy od dawna. Fakt ,że zaliczyliśmy kilka niezłych powtórek jak „Elżbieta” czy doskonały „Wierny Ogrodnik”. Ale z oglądania kultowego „Wysypu żywych trupów” musiałem już zrezygnować w imię zdrowego rozsądku. A raczej snu.
A posiłki? Mam problemy z nazewnictwem. Kiedy po nocnym karmieniu robię sobie kanapkę zastanawiam się czy to jeszcze kolacja czy już śniadanie?
Nie to żebym narzekał.
Raczej przeprowadzam gruntowną analizę sytuacji człowieka zaklętego w kręgu :karmienie, przewijanie, mycie, karmienie, przewijanie,karmienie, przewijanie, przewijanie a potem zastanawianie się czego do cholery chce jeszcze ten dzieciak?
Dzisiejsza noc była jednak całkiem przyzwoita.
Kiedy o dziesiątej wyrwał mnie ze snu płacz córy wstałem w przyzwoitym humorze i nie zepsuło go nawet to co znalazłem w pieluszce. Mimo,że ilość i jakość... no miałem się w ten temat nie wgłębiać.
W każdym razie po raz pierwszy od tygodnia łeb mnie prawie nie boli i mogę spróbować trochę nadrobić zaległości w pisaniu.
Chociaż za łatwo nie będzie, ponieważ księżniczka, która mnie obudziła co kilka minut żąda podania smoczka.
A potrafi to robić głośno i kategorycznie.
Cholerna arystokracja psiakrew.
Ale cofnijmy się się trochę w czasie.
Tydzień po odebraniu dziewczyn ze szpitala, pojawiłem się w nim, żeby zabrać wypis koleżanki małżonki oraz kilka innych papierów. Zwłaszcza zależało nam na skierowaniu do ortopedy ponieważ podczas ciąży żonie trochę „podwichnęła” się końcówka mostka. Niby odwiedził ją ktoś z oddziału chirurgicznego, który jest piętro niżej ,ale nie udało mu się go całkowicie nastawić. Miał przyjść jeszcze raz ,ale jak to u nas -kompletna zlewka.
W końcu „a czy to pani przeszkadza,że to tak sterczy?”.
No, niby nie. W końcu to nawet wygodne,że jest na czym ręcznik pod biustem podwiesić.
Bo wywichnięcie owe właśnie takim wystającym haczykiem pod piersiami się manifestuje.
W końcu koleżanka małżonka umówiła się ,że dostanie skierowanie do poradni. Ktoś miał je wystawić.
Szybko okazało się, że „ktoś” najwyraźniej oznacza „nikt”.
A ponieważ mama dzieci Frankensteina była zbyt zaabsorbowana swoimi pociechami ,sprawy nie dopilnowała.
No i zadanie spadło na mnie.
A ja ostatnio z entuzjazmem neofity korzystam z nabytej dzięki majstrowi asertywności. Korzystam również ze służbowej kurtki. Tę ostatnią dostałem, w pracy, na kilka dni przed porodem. I już kilka razy bardzo się przydała.
Muszę przyznać ,że podczas załatwiania różnych spraw unikam powoływania się na to w jakiej instytucji pracuję. Chociaż wiem, że kilku moich kolegów robi to z ochotą i bez skrupułów. I co najważniejsze skutecznie.
Dlatego kurtka okazała się dla mnie idealnym narzędziem walki o dobro rodziny.
Bo logo z przodu jest niewielkie i nienachalne. To z tyłu to już inna sprawa. Trudno je przegapić.
Założę się ,że firma zamówiła je po to by pracownicy nie uprawiali prywaty w czasie pracy. Bo głupio w takim ubraniu robić zakupy w warzywniaku w czasie gdy powinno się siedzieć w robocie.
Z drugiej strony człowiek pozbywa się skrupułów kiedy musi iść i zapisać dzieciaki na badanie bioderek i od osób bywałych słyszy: „postaraj się ,że by wiedzieli gdzie pracujesz bo dostaniesz termin za cztery miesiące”.
Zastanawiające prawda? Tym bardziej,że badanie trzeba zrobić w okolicach piątego tygodnia życia.
Oczywiście termin znajduje się bez problemu gdy petent zadaje pytanie : „a jak bym tak prywatnie?”
Dlatego na przykład kolega policjant do przychodni udał się wystrojony w mundur i sprawę załatwił a koleżanka z pracy, która jeszcze nie miała służbowej kurtki musiała zapłacić stówę.
Ja poszedłem w kurtce i jakoś bez problemów zapisałem dziewczynki na badanie.
Tak sobie czasem myślę, czy nasza służba zdrowia nie powinna być całkowicie sprywatyzowana? Bo jej „bezpłatność” jest raczej pozorna.
No bo niby dlaczego mam czuć moralniaka kiedy używam różnych sposobów by dostać to co przecież mi się należy?
No ,ale do rzeczy. O walce o skierowanie miałem przecież opowiedzieć.
Okazało się ,że w sekretariacie oddziału położniczego papiery już na mnie czekają.
Oczywiście bez skierowania.
No i się zaczęło:
-Przepraszam bardzo, ale miało być jeszcze skierowanie do ortopedy.
-Ale nie ma.
-No właśnie widzę.
-...
-No i co z tym skierowaniem?
-No, my nie wystawiamy.
-Żonie powiedziano co innego.
-No, ale my nie wystawiamy.
-To kto ma je wystawić?
-Nie wiem, my nie wystawiamy.
-No dobrze, ja rozumiem ,ale niech mi pani poradzi co my mamy teraz zrobić?
Pani zajrzała do karty żony.
-No tu jest napisane ,że jakby bolało to potrzebna będzie konsultacja.
-Noooo...?
-No, jakby bolało- powtórzyła
-No, jakby boli- odpowiedziałem tym samym tonem
-No to ja nie wiem- pani utrzymała się w konwencji
-No to co ja mam robić?-zrobiłem minę kota ze Shreka
Pani poprzeglądała papiery, zastanowiła się się chwilę po czym najwyraźniej znalazła wyjście z sytuacji bo twarz rozjaśniła jej się uśmiechem:
-Już wiem. Musicie państwo wybrać się do lekarza rodzinnego i on wystawi skierowanie.
Osłupiałem.
-A jak pani to sobie wyobraża? Jak ja mam żonę- po cesarce, z dwójką noworodków- ciągnąć teraz do poczekalni pełnej zagrypionych ludzi?
Uśmiech zgasł. Zgasła też nadzieja na pozbycie się natręta.
Uznałem,że skoro przyjechałem tu bez śniadania to właściwie mogę rozpocząć strajk głodowy.
Oparłem się wygodnie o ścianę przygotowany na długie negocjacje.
Moja mowa ciała była bardzo wyraźna. Równie dobrze mogłem swoje stanowisko napisać wielkimi drukowanymi literami na ścianie sekretariatu.
-No dobrze, niech pan poczeka na korytarzu. Zobaczę co da się zrobić,ale to na pewno trochę potrwa.
-Nie ma sprawy- wyszczerzyłem się w uśmiechu.
Następnie wyszedłem na korytarz i włączyłem stoper w telefonie. Ot tak z czystej ciekawości.
Pięć minut później pani opuściła sekretariat, nawet nie patrząc w moją stronę.
Chwilę później zobaczyłem jak zatrzymuje na korytarzu gościa wyglądającego na lekarza.
Zbliżyłem się dyskretnie. Na tyle by usłyszeć fragment rozmowy:
-No i tu mamy taki kłopot. Ciężka sprawa,, a pan się tak bardzo upiera i chce to skierowanie- tu ruchem głowy wskazała w moją stronę.
Lekarz obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem.
A ja?
Spojrzałem mu prosto w oczy i odwróciłem się na pięcie.
Postałem do niego odwrócony plecami dłuższą chwilę. Dając mu czas by dokładnie przeczytał sobie duży napis z tyłu kurtki.
Kiedy po chwili na niego spojrzałem już pisał coś energicznie na skrawku papieru.
Minutę później opuszczałem szpital. Z mieszanymi uczuciami i skierowaniem w dłoni.

1 komentarz:

  1. Ah ta nasza służba zdrowia... Widać bez środków bezpośredniego przymusu się nie da... ;)

    Pozdrawiam

    Joanna

    OdpowiedzUsuń