poniedziałek, 15 marca 2010

Pierwsze razy cz. 1


A więc „Córy Frankensteina” mają za sobą coraz więcej „pierwszych razów”.
Pierwsza przespana noc,pierwszy jogging i pierwsze... wypowiedziane słowo!
A to nie koniec.
Przy okazji czy wiecie,że „wynalazca” joggingu zmarł na serce?
Swoją drogą ciekawe jak można „wymyślić bieganie”? Dał bym głowę,że różne formy życia korzystają z takiej formy no... może nie rekreacji,ale przemieszczania się od co najmniej kilku milionów lat.
Chyba,że chodzi o owo poranne dreptanie po chodniku. Ono rzeczywiście zdrowe nie jest. Szczególnie dla stawów. Powoduje tez wydzielanie się hormonów, które o tej porze dnia niekoniecznie powinny szaleć po naszym krwioobiegu.
No dobra, to nie jest blog lekkoatletyczny.
A dlaczego tak gładko prześliznąłem się nad „pierwszym wypowiedzianym słowem”?
No cóż, jest mi ono po prostu potrzebne do spuentowania tego wątku :-))
Pozwólcie ,ze najpierw wspomnę jeszcze o innym pierwszym razie.
W czwartek byliśmy na pierwszych zajęciach rehabilitacyjnych. Co tu wiele gadać-
pani błyskawicznie pokazała nam zestaw ćwiczeń a my rozpaczliwie staraliśmy się je zapamiętać.
Głównie ja. Bo w połowie instruktażu przyszedł pan z szatni i poinformował,że :
-Eeeee, te wasze kurtki co je do szatni daliście to ja wam położyłem tam na stole, bo teraz muszę obchód obiektu zrobić. Aha, numerek mi oddajcie.
Ja zaniemówiłem, a koleżanka małżonka klnąc pod nosem poszła ratować nasz dobytek.
Tak oto stałem się głównym rodzinnym specjalistą od rehabilitacji.
To znaczy od dziecięcej. Bo w dorosłej już byłem niezły.
Po dwóch „łokciach tenisisty”, po „prawie operacyjnym” zwyrodnieniu kręgosłupa i złamanym kciuku czuję się już naprawdę fachowcem.
Och, uroki aktywnego życia „pana w średnim wieku”.
O kurwa!
Nie wierzę ,że to powiedziałem!
No nic, spróbujmy jakoś zachować resztki godności.
W każdym razie te moje rehabilitacyjne przejścia nauczyły mnie, że naprawdę proste, systematyczne, wykonywane poprawnie ćwiczenia mogą zdziałać cuda.
Dlatego problem asymetrii pociech nie spędzał mi snu z powiek.
I zgodnie z moimi przypuszczeniami w poradni usłyszeliśmy,że nie jest źle i wystarczy tylko „systematycznie, poprawnie...” i tak dalej.
Kiedy my byliśmy dzieciakami nikt na takie rzeczy nawet nie zwracał uwagi.
I nawet jestem zadowolony bo teraz kiedy spędzam czas z córkami to mamy konkretne zajęcie.
Najpierw seria takich ćwiczeń, potem seria innych. Potem drugi dzieciak. Potem kolejne ćwiczenia.
To nawet przyjemne i … integrujące. Myślę,że w taki sposób tworzymy na pewno lepszą więź niż gdybym sterczał nad nimi i godzinami potrząsał różnymi grzechotkami, szeleścił tygryskiem i dzwonił piłeczką.
Oczywiście dzwonienie i szeleszczenie też są w programie zajęć,ale teraz jako dodatek.
Delikatną sprawą jest „obciążenie treningowe”. Bo kazali nam ćwiczyć półtorej godziny dziennie. Trzy razy po pół godziny- na dziecko.
Nie wiem jak pani sobie wyobrażała intensywność takiego treningu.
Bo jest oczywiście pokusa by robić jak najwięcej.
„W końcu to dla ich dobra”.
Staramy się jednak nie przeginać.
Za to wczoraj podczas ćwiczeń zacząłem zastanawiać się „czy takie maleństwa mogą mieć zakwasy?”
Nie ma się co śmiać.
Ja po ostatniej przerwie i niedzielnym bieganiu jestem obolały. A one? One nigdy w życiu nie ćwiczyły!

CDN.

„W następnym odcinku Garbaty powie:-Ta będzie pisać książki, a ta je ekranizować!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz