wtorek, 9 marca 2010

Krwiowysysacze z NFZ

Chyba nikogo nie powinno dziwić,że po ostatnich doświadczeniach na dzisiejsze badanie krwi wybieraliśmy się ze sporą obawą.
Gdybym był gościem traktującym nazwę drinka „Krwawa Mary” nad wyraz dosłownie to razem ze swoimi przydługimi kiełkami zrobiłbym wszystko by zainstalować się w jakiejś stacji krwiodawstwa albo chociaż w laboratorium.
Byłem więc czujny i niespokojny. Osikowy kołek, w tylnej kieszeni dżinsów, nieco uwierał w tyłek, ale taka jest cena względnego poczucia bezpieczeństwa.
Koleżanka małżonka za to ,niby przypadkiem,włożyła na palce wyjątkowo dużo srebrnej biżuterii. Całkiem ładne antywampirze kasteciki z tego wyszły.
Mocno spóźnieni podrzuciliśmy jedną córkę do dziadków a z drugą ruszyliśmy na spotkanie przygody.
W końcu po co niepotrzebnie narażać obie.
Nigdy nie należeliśmy do osób specjalnie zorganizowanych. Naszą mocną stroną, podobnie jak większości Słowian, jest improwizacja.
A jednak dzieci zmuszają do zupełnie innego stylu życia. Bo z odpowiednim wyprzedzeniem trzeba zaplanować badania, szczepienia, kontrole, rehabilitację i zgrać to z moim grafikiem w pracy, który co tydzień wygląda inaczej.
Jednak taka szkoła dobrze nam robi bo akcja dostarczenia i porzucenia pociechy u moich rodziców została przeprowadzona niczym atak SWAT.
Bez zbędnych słów, ruchów, dyskusji. Czyste działanie. Zimno precyzyjnie, z chirurgiczna precyzją. Wypiąć fotelik, wyjąć fotelik, przekazać dziadkowi. W czasie gdy dziadek pędzi do domu, ja wyciągam z bagażnika odpowiednie akcesoria, biegnę za nim a po pietach depcze mi zona niosąca torbę z pieluchami, butelkami, smoczkami, ceratkami, mlekiem, kocykami,kremikami...
Trzy sekundy później wsiadamy do samochodu.
Niestety marnuję kolejne trzy sekundy na ponowne wpięcie fotelika z druga pociechą bo w ferworze akcji, z rozpędu, również go odpiąłem.
Na tym jednak polega trening perfekcyjnych wojowników- działanie na wyuczonych odruchach. Najpierw działać potem myśleć bo myślenie opóźnia działanie co może mieć znaczenie gdy w grę wchodzą kwestie życia i śmierci.
Niestety koleżanka małżonka zdaje się tego nie rozumieć i regularnie daje mi do zrozumienia, że trochę irytuje ją moje czasem bezmyślne działanie ;-)
Tym razem był punkt dla niej.
Na szczęście ja dalej liczyłem się w walce o puchar rodziny ponieważ ona straciła sporo punktów podczas porannego zbierania się do, za przeproszeniem, kupy.
Nieopatrznie powiedziałem jej,że „nie musimy się aż tak bardzo spieszyć”.
Jak byście to zrozumieli?
Bo chyba większość facetów mówiąc takie słowa ma na myśli, że nie ma co kląć miotać się, biegać z rozwianym włosem. Że lepiej złapać oddech i chwilę się zastanowić, opanować emocje.
Niestety dla kobiety zazwyczaj te same słowa znaczą coś zupełnie innego.
A mianowicie,że może spędzić w łazience pół godziny, nastawić wodę na kolejną kawę, pozastanawiać się piętnaście minut czemu córeczka płacze skoro jest nakarmiona, przewinięta, przebrana i tak dalej.
A kiedy, powarkując, próbuję ją wyprowadzić z błędu i skorygować jej interpretację mojego wcześniejszego i jakże niefortunnego oświadczenia to z kolei próbuje się na mnie obrazić.
Na szczęście kiedy wszystko sobie wyjaśniliśmy błyskawicznie wzięła się w garść.
Kiedy zajechaliśmy pod poradnię kazała mi iść z dzieciakiem do gabinetu zabiegowego a sama pognała zarejestrować dzieciaki do okulisty. Niby nic nim nie dolega, ale lepiej wszystko sprawdzić. Bo niestety znamy taki przypadek gdy problemy ze wzrokiem dziecka, które mogły być zlikwidowane w odpowiednim wieku, zostały zdiagnozowane kilka lat za późno.
Ponieważ byłem obciążony nieporęcznym fotelikiem zostałem nieco w tyle.
Jednak kiedy mijałem kolejkę przy okienku rejestracji żona złapała mnie za rękaw i wyszeptała z naciskiem żebym w żadnym wypadku nie wchodził do gabinetu bez niej.
Trochę się zdziwiłem, ale rzeczywiście lepiej być ostrożnym. W końcu nie wiadomo kto i co tam na nas czeka.
Raźnym krokiem pomaszerowałem pod odpowiednie drzwi, ustaliłem kto jest ostatni w kolejce i zabrałem się za wyłuskiwanie pociechy z „opakowania”.
Przy okazji wczorajsze minus jedenaście i dzisiejsze minus siedem to jak na tę porę roku zdecydowane przegięcie.
Ledwo uporałem się rozpakowywaniem córki przy moim boku pojawiła się koleżanka małżonka.
Byłem zdziwiony,że tak szybko załatwiła sprawę, ale nie było czasu na pytania bo
właśnie nadeszła nasza kolej.
Wziąłem głęboki oddech starając się jednocześnie rozluźnić mięśnie.
A potem przyciskając dziecko do piersi wszedłem do gabinetu na lekko ugiętych nogach.
Gotowy na wszystko.
Na karku czułem gorący i szybki oddech żony. Szła przyczajona, zaciskając swoje lśniące srebrem piąstki.
„Blade przy nas to po prostu nieporadna ciapa”-pomyślałem nie bez pewnej satysfakcji.
Poczułem się nieco uspokojony kiedy zobaczyłem,że przez okna wpada do pomieszczenia jasne światło.
W dalszym ciągu byłem jednak czujny, wiecie:
„Płynnym ruchem rzucę dzieciaka koleżance małżonce, która wykona błyskawiczny piruet zasłaniając dzieci własnym ciałem...”
Jednak najwyraźniej siły światła i dobra doszły do podobnych wniosków jak ja i obsadziły swoimi ludźmi miejsca, które mogłyby skusić „krwiowysysaczy”.
W rozproszonym świetle pochmurnego dnia błysnęła igła strzykawki trzymanej przez bladego anioła w trwałej ondulacji. A w pomieszczeniu rozległ się jego łagodny i kojący głos:
-No to tatusia z córeczką zapraszam na fotelik.
Teraz wiedziałem,że moim jedynym zmartwieniem jest to czy pobieranie krwi nie będzie zbyt bolesne.
Koleżanka małżonka była jednak niespokojna i cały czas patrzyła na nas rozszerzonymi oczami z rogu pomieszczenia. Plus za strategiczne myślenie.
Kiedy jednak pielęgniarka zabrała się do roboty mama zrobiła się nieco zielonkawa. Nie lubi widoku własnej krwi a co dopiero takiej małej dziecinki.
Ja jednak byłem spokojny ponieważ na poprzednie badanie wybraliśmy się bez obstawy i wiedziałem, że akurat to z naszych dzieci do histeryków nie należy.
A jednak szeroki uśmiech, którym obdarzyła pielęgniarkę graniczył z ostentacją i niepotrzebnym zgrywaniem chojraka.
Pożegnaliśmy się bardzo miło z obsługą antywampirzego szańca i wyszliśmy z gabinetu.
Dopiero wtedy poczułem,że plecy mam całe mokre od potu. A jednak.
Mama frankesteinowego tworu za to szybko odzyskała formę i kolorki.
Kiedy raźnym krokiem maszerowaliśmy do samochodu westchnęła:
-A wiesz,że nie zarejestrowałam dzieci do okulisty?
-O? Czemu?
-A bo widzisz kochanie... limity się skończyły!- oświadczyła z przekąsem
-Przecież jest początek marca!?
-No właśnie.
A ja myślałem,że naszym problemem są bladolice drapieżniki żerujące na ludziach.

1 komentarz:

  1. co za problem od czego ma sie przyjaciol zza drugiej strony szanca????????????????
    KD
    anonimowy przyjaciel

    OdpowiedzUsuń