środa, 17 marca 2010

Pierwsze razy cz. 2


Po pierwszych zajęciach rehabilitacyjnych pognaliśmy do...księgarni.
A właściwie do mieszczącej się nad nią kawiarenki literackiej.
I w taki oto sposób dzieci Frankensteina zaliczyły pierwsze spotkanie autorskie w swoim życiu.
Wpadliśmy spóźnieni i objuczeni fotelikami,ale na szczęście przyszło sporo ludzi
i nikt nie zwrócił na nas specjalnej uwagi.
Przynajmniej na początku. Bo kiedy spotkanie się skończyło utworzyły się dwie kolejki. Jedna po autografy Mai Lidii Kossakowskiej i Jarosława Grzędowicza a druga... do oglądania „tych ślicznych maluszków w dwupaku”.
-Takie małe a już na spotkania chodzą!-zachwyciła się pewna starsza pani wołając koleżankę.
-Tak. Ta będzie pisać książki a ta je ekranizować!- oświadczył dumny tatulo.
W tym samym czasie koleżanka małżonka stała w kolejce po autograf Grzędowicza.
Miłośnikom fantastyki tego autora przedstawiać raczej nie trzeba.
A jeżeli ktoś go nie zna- to jego powieść „Pan Lodowego Ogrodu” zebrała wszystkie możliwe krajowe nagrody. A właściwe dalej zbiera, bo niedawno wyszedł trzeci tom.
I właśnie historia bohatera Grzędowiczowej sagi splotła się z losem naszych córek. Bo zaczęliśmy ją czytać kiedy „byliśmy w ciąży” a ów trzeci tom kupiłem i zawiozłem żonie do szpitala na kilka dni przed porodem.
I tak ją książka wciągnęła, że czytała ją nawet wtedy kiedy zaczął się ten cały pierdolnik po narodzinach.
A teraz próbuję go czytać ja.
Próbuję to właściwe słowo.
Wczoraj złapałem się na tym, że po raz trzeci zaczynam czytać od tego samego zdania.
I chyba tego mi najbardziej ostatnio brakuje. Popołudnia spędzonego na spokojnej lekturze. Kawka,kieliszek wina, spokojna muzyczka i lektura.
Ta prozaiczna czynność wydaje się aktualnie tak cholernie nieosiągalna ,że wręcz abstrakcyjna.
Właśnie rozmyślałem o tym gdy usłyszałem jak moja lepsza połówka prosi o dedykację:
-Dla kogo?-zapytał przesympatyczny autor
-Proszę napisać „Dla Jeżynek”.
-Dla owoców takich?-Pan Jarosław sprawiał wrażenie lekko zbitego z tropu, ale ogólnie przyzwyczajonego do ludzkich dziwactw.
-Dokładnie-”dzieciofrankensteinowa” mama najwyraźniej nie zamierzyła go oświecić.
W końcu jednak zmiękła:
-Tylko „jeżynek” poproszę dużą literą. Bo to o moje córeczki chodzi.
Gość uśmiechnął się pod nosem,ale naskrobał co mu kazano.
Szkoda,że nie było warunków by wyjaśnić mu całokształt i pochodzenie „jeżynkowej” ksywki bo myślę,że potrafiłby to docenić.

CDN.

„w następnym odcinku Garbaty zechce się dowiedzieć „Who the fuck is Heniiijek.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz