poniedziałek, 27 września 2010

C.D.

Z mostu zszedłem już nieźle nawilżony. W kiosku kupiłem tabletki od bólu głowy i jakoś dowlokłem się do samochodu. Łeb mi dosłownie rozsadzało. Wsiadłem i od razu włączyłem dmuchawę, żeby szyby nie zaparowały do końca, a potem łyknąłem tabletki popijając je kawą z termosu.
Solidna dawka kofeiny trochę mnie otrzeźwiła,ale i tak czułem się parszywie. Lało coraz mocniej. Wycieraczki skrzypiały a GPS zastanawiał się ileż to czasu zajmie mi powrót do domu.
-I tak jak zawsze się pomylisz- warknąłem do niego prowokacyjnie,ale kompletnie mnie zignorował.
Stanąłem na czerwonym świetle i zacząłem przeglądać etui z płytami w poszukiwaniu czegoś co mnie nieco postawi na nogi.
„A Matter of Life and Death” Iron Maiden- czemu nie? Już po chwili bas Steve'a Harrisa bulgotał w głośnikach splatając się z dudnieniem perkusji Nicko McBrain'a.
Żelazna Dziewica nabierała rozpędu.
Ja też. Aż po granicę 83 km/h.
Deszcz padał coraz mocniej więc i tak nie dało się jechać szybciej. Wpasowałem się w kolumnę pojazdów i powoli toczyłem do domu. Jednym słowem miałem sporo czasu na rozmyślanie. Myślałem o córkach, przyszłości, blogu, pracy... oraz o tym co działo się w Warszawie.
Czułem jakiś dyskomfort związany z tym w jakim charakterze tam wystąpiłem. A jednak nie do końca potrafiłem określić z czym był związany. Jak wspomniałem miałem na te rozmyślania sporo czasu więc w końcu myśl zaczęła się krystalizować. Przypomniałem sobie jak to prężyłem się przed mediami i opowiadałem o tym jak to „facet powinien zerwać ze stereotypami” i „przyjąć wszystko na klatę”.
Mądrzyłem się okropecznie a jednocześnie podkreślałem,że akurat w naszym przypadku nie zdiagnozowano prawdziwej przyczyny kłopotów z dochowaniem się potomstwa. Co trochę rozczarowywało dziennikarzy, którym przedstawiono mnie jako „tego co to miał problemy”.
No to miałem czy nie? Teraz mam problem ze sobą bo zdałem sobie sprawę,że mimo iż Garbaty pozuje na takiego wyzwolonego, luzackiego, z dystansem i tak dalej to w rzeczywistości jest takim samym zakompleksiałym samcem jak większość facetów. Pewnie,że nie robiłem dramatu z tego,że trzeba się zbadać. Trzeba to trzeba.
Że warunki są dalekie od komfortowych i całą procedura jest krepująca? Trudno!
A jednak czemu tak podkreślałem ten swój „brak konkretnego problemu”? Co mi zależało? Dla dobra kampanii wypadało sobie darować te wyjaśnienia. Tym bardziej,że brak diagnozy nie oznaczał przecież ,że nie było problemu. Więc może był?
-Garbaty, ty obłudny ściemniaczu!-westchnąłem, głęboko rozczarowany własną postawa i osobą. Odbicie w lusterku wstecznym zmierzyło mnie ponurym spojrzeniem zaczerwienionych ze zmęczenia oczu.
A łeb dalej bolał. A deszcz dalej padał. A ja dalej rozmyślałem. Miałem przecież czas. Odmierzany przez miarowe i niespieszne skrzypienie wycieraczek. Myślałem o własnej hipokryzji i pocieszałem się,że nie była ona do końca świadoma. A jednak. Kiedy w blogu poruszałem „trudny męski temat” to zawsze musiałem go okrasić mocniejszym słowem, rzucić trochę miecha, pozgrywać „kieszonkowego macho”. Taka podświadoma kompensacja. Oddając się tej samokrytyce łyknąłem kolejne dwie tabletki przeciwbólowe i popiłem je letnia kawą z kubka.
Był to już kolejny kubek. Mój pęcherz sygnalizował to bardzo dobitnie. Szkoda mi jednak było czasu na zatrzymywanie się na stacji benzynowej i postanowiłem,że zatrzymam się na najbliższej drodze dojazdowej.
Tyle,że wszystkie były opanowane przez ludzi sprzedających grzyby. Kilometry mijały a ja mijałem kolejne zjazdy zastawione wiadrami, koszami, kubłami, słoikami pilnowanymi przez zakapturzone i skulone postacie.
Powoli zapominałem o bólu głowy.
Stłumił go ból pęcherza.

2 komentarze:

  1. Brak konkretnego problemu, to też problem.
    My również tego doświadczyliśmy...

    OdpowiedzUsuń
  2. I to chyba najgorszy problem jeżeli nie wiadomo dlaczego..
    Ot przykry przykład znajomych - zachodzą opornie ale czasem się udaje ale nigdy nie udało im się utrzymać ciąży. I żaden ze specjalistów nie umie powiedzieć dlaczego.. teoretycznie powinni już mieć gromadę.... :(
    Ot takia jesiennodeszczowa smutna refleksja...

    OdpowiedzUsuń