niedziela, 31 stycznia 2010

Ostatni dzień


Sielankowy poranek. Mój babiniec jeszcze podrzemuje, świeci piękne słońce a cały świat zatracił pod świeżym śniegiem ostre krawędzie.
Jest minus dziesięć ,ale słońce już mocno przygrzewa więc psy rozwalone na śniegu wystawiają brzuchy do góry.
Wokół słoniny zawieszonej za oknem uwijają się sikorki a na modrzewiu ruda wiewiórka obrabia szyszki.
Drogą przejechał pług, którego kierowca tradycyjnie udaje,że odśnieża.
Ale ja i tak wiem,że jedynym powodem jego pojawienia się jest to,że odśnieżyliśmy podjazd. A gość ma takie hobby by cały śnieg z drogi oczywiście zepchnąć tak by z powrotem zatarasować naszą bramę.
Dzień jest jednak zbyt piękny by się denerwować.
Jutro powrót do kieratu. I tak dobrze,że udało mi się tak długo posiedzieć w domu. To był dobry pomysł z tym oszczędzeniem zeszłorocznego urlopu.
Kiedy oglądamy zdjęcia z ostatniego półtora miesiąca widzimy jak bardzo zmieniły się księżniczki ze szkiełka.
Obserwowanie tego jak z dnia na dzień robią się coraz bardziej „interaktywne” jest naprawdę fascynujące.
Od kilku dni umieją już się spontanicznie uśmiechać. Kiedy kilka minut temu karmiłem „Siwuchę” ta nie mogła się zdecydować czy chce ciągnąć z butelki czy się do mnie wyszczerzyć- a raczej „wydzięślić”.
W rezultacie obie te czynności wykonywała jednocześnie. Z różnym skutkiem. Uśmiechanie wyszło jej zdecydowanie lepiej. W efekcie tego sukcesu w wyrażaniu emocji cała ufafluniła się mlekiem.
Ale tatulo i tak szczerzyli zęby w szalonym uśmiechu.
Ogólnie jest lepiej. Chyba cała nasza czwórka zaczęła się docierać.
Pomijając jakieś kolkowe epizody , nawet nocne stawanie przestało być takie męczące.
Dawniej sama konieczność wstania o czwartej czy trzeciej powodowała ,że wpadałem w depresję.
A teraz? Pomijam,że pobudka o tej godzinie stała się standardem,ale nawet jeżeli człowiek wstaje trochę wkurzony,zmęczony i połamany to kiedy zajrzy do łóżeczka i spojrzy w te błyskające w mroku ślepia...
ech :-)))))
To był dziwny czas. Nigdy w życiu nie spędziłem tyle dni w domu. Momentami czułem się jak na innej planecie.
Albo na dnie morza. Dwoje dorosłych i dwójka dzieci umieszczonych w habitacie w morskich głębinach.
Zainteresowanych tylko zaspokajaniem najprostszych potrzeb. Bez polityki, pracy, udawania.
Tylko rozmowy o życiu, słuchanie muzyki, oglądanie filmów przyrodniczych i programów podróżniczych.
Nie spodziewałem się jednak ,że dzieciaki będą aż tak absorbujące.
Planowałem sobie ,że siedząc w domu trochę pogrzebię przy remoncie.
Tymczasem od kiedy dziewczynki przyjechały do domu nie zrobiłem kompletnie nic.
Lampa nie zawieszona, sufit koło kominka nie wyszlifowany,poprawki malarskie w kuchni nie zrobione i tak dalej. Niby drobiazgi,ale trochę tego jest.
Wczoraj z koleżanką małżonką zgadaliśmy się ,że oboje mamy wrażenie,że nastąpiło przesilenie. Już nie czujemy ,że serwisowanie dzieciaków przesłoniło nam cały świat. Monotonnych i niezbyt zróżnicowanych zajęć jest sporo ,ale radzimy sobie coraz lepiej.
Co nie znaczy,że czasem ręce nie opadają:
-Kochanie dochodzę do wniosku ,że jesteśmy rodzicami dwójki małych nieudaczników- westchnąłem z rezygnacją, kilka dni temu, podsuwając córce smoczek, który przed chwilą wypadł jej z ust.
Koleżanka- małżonka rzuciła mi w odpowiedzi nieufne spojrzenie. Zawarte w nim pytanie było wyraźnie podszyte groźbą. Moja samica alfa mową ciała dawała mi wyraźnie do zrozumienia,że krytykując jej młode muszę bardzo ostrożnie dobierać słowa.
-No bo widzisz, jedna nie potrafi w pyszczku smoczka utrzymać, a druga...
-Noooo...?
-Nawet psiakrew spać nie potrafi...
Trudno było się z tym nie zgodzić. Jedna z naszych bliźniaczek dorobiła się ostatnio określenia „dziewczynki, która nigdy nie zasypia”.
A jednak teraz na moich oczach stawał się cud bo powieki zaczynały jej opadać.
Ze smoczkiem w dziobie drugiej córy też działy się jakieś dziwne rzeczy- w dalszym ciągu w nim tkwił.

2 komentarze:

  1. Kolejny cudowny opis :). Ciekawe, że po ok. 6 tygodniach dochodzimy do siebie... U nas było podobnie (ale tylko z jednym). Teraz, a mamy już prawie 6 miesięcy, jest cudooooooownie. Mały się uśmiecha od rana do wieczora. No, tylko z tym ciężkim zasypianiem i wyrzucaniem smoka mu zostało. Ale tak jak piszesz, to już norma. I te nocne wstawania też luzik :).
    Idgi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas Wiktor pokochał smoczek odkąd ząbki zaczęły męczyc. Maja niestety nadal nie śpi w dzień a jeśli zasypia to zupełnie o innej porze niż Wik i takim to sposobem nigdy nie mam czasu tylko dla siebie. Dzieci dbają by mama nie miała czasu na czytanie jej ukochanego BLUSZCZA.

    OdpowiedzUsuń