czwartek, 4 lutego 2010

"Wodne dzieci"

Uwielbiam wodę.
Pod każdą postacią- zwłaszcza piwa.
Ale tym razem nie o zaletach złocistego trunku zamierzam skrobnąć. Moje uwielbienie wody obejmuje wszystkie stany skupienia.
Płynny- boć to żeglowanie, surfowanie,pływanie, nurkowanie i czytanie w wannie.
Stały- narty biegowe i zjazdowe, łyżwy no i psie zaprzęgi. Aha i lód do drinków ;-))))
Lotny- sauna parowa to jest to co tygrysy uwielbiają najbardziej.
Najpierw wygrzać się w saunie potem pobiec, po śniegu, do przerębla wyciętego w lodzie i wskoczyć do wody.
Potem jęknąć, zakląć, wygramolić się na lód i pognać do sauny żeby się ogrzać.
A po saunie piwko, albo drink z lodem.
Jednym słowem żyć bez wody nie potrafię.
Dlatego już znaleźliśmy miejsce, w którym z maluchami będziemy mogli chodzić na basen z ozonowaną wodą.
Niech się oswajają bo naukę windsurfingu można zacząć dopiero około dziesiątego roku życia. Trochę wcześniej mogą próbować swoich sił na optymistkach.
Oczywiście nie zamierzam ich do niczego zmuszać. Będą wolały rytmikę i balet to też dobrze.
Dobrze dla nich.
Gorzej dla taty. Bo zamiast odstawiać dzieci do sekcji żeglarskiej i samemu wskakiwać na deskę tata będzie musiał wozić je do jakiegoś domu kultury a potem czytać gazetę w samochodzie.
Chociaż przy moim szczęściu to jedna będzie wolała naukę gry na okarynie a druga zajęcia z origami, które będą się odbywały na dwóch przeciwległych krańcach miasta w pokrywających się terminach i godzinach.
I tata będzie zajęty głównie miotaniem się.
Jednak po wczorajszej wizycie u lekarza jestem dobrej myśli. Ale zacznijmy od początku.
Kilka dni po świętach postanowiliśmy zrobić sobie z dziewczynkami zdjęcie pod choinką.
Ustawiłem aparat na statywie, przygotowaliśmy plan zdjęciowy i przez kilka minut pstrykaliśmy za pomocą samowyzwalacza fotkę za fotką.
Jedno ustawienie, drugie, trzecie.
-Kochanie zróbmy jeszcze takie zdjęcie jak trzymamy ich bose stópki w dłoniach- zaproponowała koleżanka małżonka
-Super pomysł- ucieszył się tatulo i pobiegł przestawić aparat
Nagle za plecami usłyszałem jęknięcie.
-Widziałeś to!?
-Co takiego?-odwróciłem się lekko zaniepokojony
-Zobacz! Jaką ja jestem matką, tyle dni z dzieciakami i nie zauważyłam, że jedna ma paluszki zrośnięte!
Przyjrzałem się uważnie podejrzanym stópkom. Faktycznie między dwoma, środkowymi paluszkami skóry było trochę więcej niż powinno.
-Eeee, to nic takiego- starałem się uspokoić żonę- Pamiętasz, nasz przyjaciel doktor opowiadał,że urodził się z sześcioma palcami! Nawet pokazywał mi takie małe blizny na dłoniach. I to nie był żaden problem a tu jest tylko trochę skórki- uśmiechnąłem się.
Trochę się uspokoiła,ale zaraz jęknęła:
-Ale to są dziewczynki! Wiesz buty z odkrytymi palcami, biżuteria na palcach stóp i tak dalej!
-Nooo, faktycznie, ale wydaje mi się ,że wystarczy drobny zabieg żeby to poprawić. Jak pójdziemy na kontrolę bioderek to spytamy ortopedę co o tym sądzi.
-Nic takiego- oświadczył ze stoickim spokojem ortopeda- Zdarza się całkiem często. Ja to bym to po prostu zostawił w spokoju. Tym bardziej,że nie jest to duże zrośnięcie.
-Ale to dziewczynki- znowu jęknęła koleżanka małżonka a ja jej zawtórowałem.
Nie dlatego żebym nie zgadzał się z lekarzem. Wręcz przeciwnie, ale chciałem wykazać się wewnątrzrodzinną lojalnością.
-Proszę państwa- mruknął doktor- Oczywiście będzie to można poprawić,ale dopiero kiedy córka skończy trzy latka. Teraz jest zdecydowanie za wcześnie. Tu wszystko gwałtownie się rozwija, rośnie i tak dalej. Poczekajmy.
-No widzisz, nic takiego. I mamy sporo czasu na podjęcie decyzji czy coś z tym robimy- uśmiechnąłem się uspokajająco do żony.
-Wiesz ja się wcale do tego nie palę,ale nie chcę żeby w przyszłości miała do nas pretensje,że to zaniedbaliśmy.
Pokiwałem głową bo w zupełności się z tym zgadzałem. Jednak po chwili do głowy przyszła mi pewna myśl.
-Słuchaj. A jeżeli ona będzie chciała wyczynowo uprawiać pływanie? Ty wiesz jak się jej taka błona pławna przyda?!
Koleżanka małżonka była już na tyle uspokojona,że doceniła żart i parsknęła śmiechem.
Nie mieliśmy wtedy pojęcia jak jeszcze czeka nas niespodzianka.
Kilka dni temu na twarzy drugiej z córek zauważyliśmy lekką wysypkę.
Nie wyglądało to na nic poważnego, ale krostek powoli przybywało i zdecydowaliśmy się na wizytę u pediatry.
Pani doktor obejrzała dzieciaka i stwierdziła ,że to niemowlęcy trądzik, który sam minie.
Przy okazji zważyła dziewczynki i z zadowoleniem stwierdziliśmy,że ładnie przybierają na wadze.
Kiedy zaczęliśmy je ubierać pani doktor jeszcze raz podeszła do naszej pociechy i wyciągnęła palec wskazujący:
-Widzicie państwo tę maleńką dziurkę tutaj przy uszku?
-Tak z drugiej strony też taką ma- pokiwałem głową.
Dziurka wyglądała, jakbyśmy próbowali na naszych dzieciach piercingu.
Musicie to obserwować, bo to jest taka mała wada i w przyszłości mogą się tu pojawiać jakieś stany zapalne.
-Aha- pokiwała głową mama Dzieci Frankesteina-a co to jest właściwie?
-Nie do końca zarośnięte otwory skrzelowe z okresu płodowego.

I w tym momencie tatulo parsknęli śmiechem.
-Rany boskie, jedna córka ma płetwy a druga skrzela!
Pani doktor przez chwilę nie załapała,ale w końcu uśmiechnęła się i kiwając głową stwierdziła
-Wyjątkowe macie córeczki.
Też mi nowina- pomyślałem myśląc o tym,że to musi coś oznaczać.
Nie będzie baletu.
Nie będzie rytmiki.
Nie będzie origami.
Ani okaryny.
Będzie „Wodny Świat” :-))))))))

1 komentarz:

  1. Choć nie powinno mi być do śmiechu - uśmiałam się. Nasz Wiktor ma elfie małe uszki a Maja odstające uszyska - długie włosy obowiązkowe. No i za krótkie wiązadełko (czy coś) pod językiem. Będziem nacinać. A podobno możemy sobie wybrać najlepsze geny i za nie zapłacić. Widocznie za mało daliśmy za zabieg... Ehhhh te dzieci ze szkiełka ;). Oby wszyscy mieli takie problemy, co nie?? Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń