sobota, 27 marca 2010

Urodzinowy horrorshow


Od pewnego czasu nie mamy najmniejszego problemu z wymyślaniem dla siebie prezentów.
Szczególnie jeden jest bardzo ceniony:
„-Kochanie mam urodziny! Rozumiem,że tej nocy nie wstaję do dzieciaków?!”
Jak łatwo czasem spełnić cudze marzenia.
I sam nie wiem czy to dobrze.
Bo człowiek się nalata, nagłówkuje - szukając fajnej książki, dobrej płyty, ramek do grafik, które od dwóch lat czekają na powieszenie na ścianie. I jeszcze do północy robi lasagne, której potem nawet nie ma siły zjeść.
I jest naprawdę z siebie dumny.
A kiedy słyszy...
„Dziękuję kochanie za cudowne urodziny. To jedne z najwspanialszych w moim życiu. A najwspanialszym prezentem było to,że mogłam się wyspać.”

...to ma trochę mieszane uczucia.
Tym bardziej,że z okazji owych urodzin poświęciłem się i zgodziłem obejrzeć... horror.
Co uważam ,za prawdziwy dowód miłości i wyraz najwyższego poświęcenia.
Bo wstyd przyznać,ale mnie horrory cholernie przerażają. Nic na to nie jestem w stanie poradzić. Ten irracjonalny, paranormalny lęk jest krępujący i wręcz poniżający.
A ten horror naprawdę mnie przeraził.
Po jakiś dwudziestu minutach sięgnąłem po gazetę. Takie rozpraszanie uwagi zazwyczaj pomaga.
A jednak tym razem nie wystarczyło.
Koleżanka małżonka, zupełnie niestosownie, narzekała,że nudny, wtórny i taka dalej.
A ja?
Kuliłem się zasłaniając sobie telewizor „Wyborczą”.
Wściekły sam na siebie za ten brak psychicznej odporności.
Od połowy już nawet nie zerkałem w ekran. A jednak sam dźwięk sprawiał, że zastanawiałem się czy w nocy nie będę miał koszmarów..
A raczej byłem święcie przekonany,ze będę.
A żona narzeka,że to popłuczyny po „Blair Witch Project”.
Jakbym sam tego nie wiedział.
Też się wtedy bałem.
Na szczęście „Paranormal Activity” to produkcja niskobudżetowa a więc i krótka.
Jakoś udało mi się przetrwać ten morderczy seans.
I chociaż film,rzeczywiście jest słabiutki to mnie autentycznie przestraszył.
Tyle,że to żaden wyczyn przy mojej zerowej „horroroodporności”.
Ale co tam.
Ważne,że wiosna przyszła.
Tydzień temu, szukając po nocy psa, miałem okazję dokładnie obserwować jak nadchodzi. W ciepłym wilgotnym powietrzu rozchodziło się pohukiwanie puszczyków a kiedy nad ranem zrobiło się jaśniej odezwały się szpaki i kwiczoły.
Dwa dni później zobaczyłem pierwszą pszczołę i jaszczurkę oraz nartnika.
A wczoraj?
Wiosna eksplodowała prosto w twarz! Upał,kwitną przylaszczki, latają motyle cytrynki, wrony szybują z patykami w dziobach a otumaniony jastrząb na moich oczach o mało nie przewrócił rowerzysty.
No i nasza wiewiórka już nie jest singlem!
W przyrodzie aż buzuje.
Ach! I wreszcie zobaczyłem pierwszego bociana!
Co prawda nie w locie tylko na gnieździe,ale teraz mam to głęboko w ….
Co miał przynieść to przyniósł w tamtym roku.
Wypadałoby mu za to postawić wiadro żab.
Chociaż tak naprawdę boćki żywią się głównie myszami.
A może wystarczy jak stanę pod słupem z gniazdem i po prostu grzecznie podziękuję?

2 komentarze: