środa, 17 lutego 2010

Naprawdę na serio

Co jakiś czas przeglądam co tam prasa pisze na nasz branżowy temat.
No i niestety najczęściej trafiam na artykuły w „Naszym Dzienniku”.
Piszę „niestety” ponieważ tradycyjnie są to ociekające jadem teksty ultrafundamentalistyczne.
Tak zajadłe, jednostronne i zapalczywe w tonie,że aż śmieszne.
A jednak wczoraj lekko opadła mi szczęka. Z kilku powodów.
Po pierwsze zadziwił mnie histeryczny ton i chaotyczna treść czegoś co waham się nawet nazwać artykułem.
Po przeczytaniu tych wypocin stałem się bogatszy o wiedzę, że in vitro to oczywiście samo zło i jego jedynym celem jest właściwie mordowanie ludzkich zarodków. Ewentualnie produkowanie dawców części zamiennych.
Reszty chyba możecie domyślić się sami.
Czemu więc w ogóle piszę o tych żałosnych dokonaniach dziennikarskich z „ND”?
Otóż mimo,że kompletnie nie zgadzam się z interpretacją informacji zawartych w owym pseudoartykule to kilka z nich nie daje mi spokoju.
Od wczoraj myślę o dwóch opisanych w nim przypadkach.
Pierwszy dotyczy głuchoniemej pary, która szukała głuchoniemego dawcy nasienia. Oczywiście po to by mieć podobne potomstwo.
A drugi pary karłów w analogicznej sytuacji.
Tak mnie to męczyło,ze zacząłem szukać informacji na ten temat.
I rzeczywiście.
W 2002 r. "The Washington Post Magazine" opisał historię pary niesłyszących lesbijek mieszkających w stanie Maryland i studiujących na uczelni dla osób głuchych , które chciały, aby ich dziecko urodziło się głuche i szukały dawcy nasienia, który im to zapewni.
„Dziecko słyszące będzie dla nas szczęściem. Dziecko niesłyszące będzie wyjątkowym szczęściem- mówiła wtedy jedna z nich.
I co? Ich synek rzeczywiście urodził się praktycznie głuchy. Obie matki uznały,że nie będzie nosił aparatu słuchowego.
Pierwsza myśl-”cóż za egoizm”!
Jednak w tej sprawie jest drugie dno. To swoista subkultura a właściwie kultura głuchych, którzy nie traktują głuchoty jako ułomności, lecz raczej cechy wyróżniającej ich środowisko. Środowisko ze specyficznymi zachowaniami, zwyczajami i językiem. Jest to podobno świat do ,którego osoba słysząca nie ma dostępu. Nawet jeżeli umie „migać”.
Niektóre osoby z tego środowiska podchodzą do tej kwestii tak artodoksyjnie,że gdyby podczas badań okazało się,że ich dziecko będzie słyszeć to zdecydowałyby się na aborcję.
Tak przynajmniej sytuacja wygląda w radykalizującym się środowisku amerykańskim, które zdecydowanie broni „swojej tożsamości”.
Ciekawe na ile są to rzeczywiste poglądy a na ile prowokacja?
Preimplantacyjna diagnostyka genetyczna (PDG) z założeniu miała pomóc ludziom, którzy mają choroby genetyczne lub są nosicielami różnych chorób. Coraz częściej jest stosowana właśnie przy in vitro.
Jednak pojawia się pokusa a nawet tendencja do rozszerzana jej zastosowań do dowolnego określania cech dzieci.
Już samo to jest wysoce dyskusyjne a kontrowersje podsycają takie przypadki jak ten z Wielkiej Brytanii.
Małżeństwo, którego syn choruje na ostrą anemię, postanowiło mieć kolejne dziecko, które mogłoby być dawcą szpiku kostnego.
Ponieważ dziecko poczęte drogą naturalną również mogłoby okazać się chore chcieli wykorzystać preimplantacyjną selekcję genetyczną.
Aby „otrzymać” idealnego, zdrowego dawcę.
Ponieważ w ich kraju nikt się na to nie chciał zgodzić zaczęli szukać pomocy w USA. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu, który w 2005 roku przychylił się do ich prośby.
Identyczny przypadek zdarzył się w 2008 roku w Hiszpanii.
Krew z pępowiny małego Javiera miała uratować życie śmiertelnie chorego 6 letniego Andreasa.
Sprawa oczywiście wywołała dyskusję i oczywiście pojawiły się zarzuty,że to
„eugenika w nazistowskim stylu”.
A prasa odtrąbiła narodziny „dziecka- lekarstwa”.
Znamienne natomiast jest to,że wszystkie opisywane przypadki są sprzed kilku lat i mimo,że szukam intensywnie to nigdzie nie znalazłem informacji o dalszych losach bohaterów.
Czy Javier Mariscal Fuentes rzeczywiście uratował życie brata?
Czy syn niesłyszących lesbijek jest zadowolony ze swojego losu?

1 komentarz:

  1. Niech się Pan nigdy nie da sprowokować takimi rewelacjami. Proszę się też nie przejmować co kościół mówi na temat in vitro, bo osoby nie mające dzieci, żyjące w celibacie nie mają moim zdaniem prawa by wypowiadać się na ten temat. Retorycznie zapytam, kim jest osoba, która uważa się za wierzącą, a potępia narodziny nowego, wartościowego człowieka? Kto jest bardziej wartościowy - człowiek czy zarodek? Nie rozumiem tych dywagacji, nazywania dzieci tworami Frankensteina itp. Decyzja o in vitro, jest przede wszystkim decyzją każdego człowieka a miłosierni chrześcijanie powinni akceptować wybory innych ludzi:-)
    Bardzo interesujący Blog. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń