niedziela, 18 kwietnia 2010

Emocjonalny eksbicjonizm

Pisałem o tym,że miałem ostatnio problem z ocenieniem stosowności własnych myśli. To zaczęło się już jakiś czas temu. Sobotnia tragedia sprawiła tylko,że wyraźniej to ujrzałem.
Bo patrząc w kalendarz i widząc ,że zbliża się rocznica naszego wyjazdu do kliniki, protokołu, punkcji i wreszcie transferu cieszyłem się ,że będę miał o czym pisać.
Że każdy post będzie rocznicowy. Trochę śmieszny trochę refleksyjny...
Powspominam barwnie owe cudowne dwa tygodnie w Supraślu.
Tym bardziej,że tak jak pisałem ostatnio wydarzenia aktualne niesamowicie splotły się z tymi z ubiegłego roku.
Prawie dokładnie rok po nas tamte okolice odwiedził Książę Karol.
Nawet śmialiśmy się,że odbywa pielgrzymkę śladami Dzieci Frankensteina.
Bo i był w tych samych miejscach i nawet rozmawiał z tymi samymi ludźmi i nawet jadł to samo co my kiedy odwiedziliśmy tatarską jurtę.
Wrażenie zapętlenia rzeczywistości wzmogło się tylko kiedy wczoraj kartkowałem najnowszy „Wprost”. Ten z czarną okładką.
I ostatnim wywiadem z Pierwszą Damą.
Oraz artykułem o … urokach Supraśla na jednej z ostatnich stron.
Nie da się w dwa dni zmienić zawartości całego tygodnika. Dlatego jego zawartość pełna takiego pomieszania treści smutnych, tragicznych i banalnych oraz ,niekoniecznie stosownych, reklam skojarzyła mi się trochę z tym co dzieje się w mojej głowie.
Pełnej ostatnio myśli tak osobistych,że nawet nie miałem ochoty z nikim się nimi dzielić.
Właśnie by nie popaść w ten tytułowy ekshibicjonizm.
Teraz jak o tym myślę to dochodzę do wniosku, że kluczowy był tutaj pewien wieczór z połowy marca.
Trochę przypadkiem trafiłem na spotkanie ludzi dyskutujących o różnych zagadnieniach etycznych.
Pojechałem tam służbowo bo przygotowywałem materiał o sektach i manipulowaniu ludźmi. A na spotkaniu owym miała pojawić się specjalistka z tej dziedziny.
To znaczy specjalistką była od sekt bo o nich pisze doktorat.
Przyznała mi się jednak,że jedynym sposobem by nie poddać się ich manipulacjom jest doskonałe poznanie techniki manipulowania innymi.
A więc potencjalnie cholernie niebezpieczna osoba.
Przy tym szalenie miła.
I do tego mama kilkumiesięcznego dziecka.
Tak więc pogadaliśmy sobie o życiu, manipulacjach,etyce i o tym,że … musimy lecieć do domu do pociech.
Miło się pożegnaliśmy i każde z nas wsiadło do swojego samochodu.
Zrobiło się już naprawdę późno i jadąc przez noc patrzyłem na wirujące w świetle reflektorów płatki śniegu. Ostatniego w tym roku.
Drogę znam na pamięć, ruchu prawie nie było więc jadąc rozmyślałem o „życiu wszechświecie i całej reszcie”.
W myślach przywoływałem obraz naszych córeczek.
I nagle jak obuchem w łeb uderzyła mnie myśl o naszym trzecim zarodku.
Tym, który przestał się rozwijać i nie została zakwalifikowany do transferu.
To też mogło być nasze dziecko.
Trzecia uśmiechnięta buzia.
I to chyba ta myśl tak mnie wytrąciła z równowagi,że przez tak długi czas miałem problemy z pisaniem.
I potrzebna była dopiero sobotnia trauma bym się odblokował.
Gdyby to była naturalna ciąża nawet byśmy nie wiedzieli,że był trzeci zarodek.
Po prostu by obumarł i został wchłonięty przez organizm.
Nigdy bym nie pomyślał,że tak to przeżyję.
„Manie” dzieci zmienia optykę.
Teraz kiedy pomyślę o tych ludziach, którzy mają zamrożone kilka lub kilkanaście zarodków...
Nie zazdroszczę dylematów.
Bo wiem,że gdybyśmy mieli „mrozaczka” na pewno byśmy po niego wrócili.
Teraz jest to dla mnie tak oczywiste.
A przed narodzinami córek?
Chyba nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz