sobota, 24 kwietnia 2010

Genetyka dla początkujących i pijaństwo dla zawansowanych

Ciężki ten dzisiejszy poranek. Nasze dzieciaki, które jeszcze niedawno tak chwaliliśmy,za to,że tak grzecznie śpią w nocy jakoś nam się „popsuły”.
Nie wiem czy to wina „środowiska czy genów”.
Chociaż koleżanka małżonka twierdzi,że przynajmniej w przypadku jednego z Dzieci Frankensteina to geny.
Oczywiście geny taty.
Tym samym wpasowuje się w wielowiekową tradycję obwiniania ojców o wszystko co najgorsze.
Jak powszechnie wiadomo „wszystko co dobre to po matce , a co złe po tacie”.
Ostatnio odwiedzili nas moi rodzice.
Babcia wpadła do pokoju z okrzykiem:
-Cześć dziewczynki!!! Przyjechała babcia- purchawka i dziadek- stary grzyb!
No to wiecie już chyba po kim mam ten dystans do samego siebie.
Chociaż dziadek też potrafi rzucić niezłym tekstem.
Jeżeli oczywiście uda mu się dojść do głosu ;-)
W każdym razie siedzę teraz i piję drugą kawę czekając aż zaczną działać tabletki przeciwbólowe.
Nakarmione dziewczynki, o dziwo, zasnęły w leżaczkach. Ostatnio im się to nie zdarzało.
Ich ciągła aktywność i problemy z jedzeniem dały nam nieźle w kość przez ostatnie tygodnie.
Konieczność stosowania diety też humoru nie poprawia.
Najbardziej brakuje mi chleba. Tego zapachu chrupiącej skórki... uugh!
Lepiej zmienię temat.
Wczoraj na pocieszenie postanowiliśmy napić się do kolacji czerwonego wina. Tyle,ze miesiąc chudy. Więc trunek nabyłem w pewnej sieci dyskontowej, która swego czasu zasłynęła z łamania praw pracowniczych. Zresztą od tej pory ją bojkotowałem.
Rzeczywistość zmusiła mnie jednak do złamania zasad.
Od razu zastrzegam,żeby nie było niedomówień, iż wino nie było z tych za 4,50.
Było to całkiem przyzwoite, z wyglądu, Chianti.
A, że trochę się ostatnio o winie naczytałem, tym razem po otwarciu butelki- zgodnie z zasadami daliśmy trunkowi pooddychać całą godzinę.
Bo do tej pory „oddychanie wina” oznaczało u nas dosyć symboliczne odczekanie kilku minut przed rozlaniem do kieliszków.
No,ale teraz wyedukowany i bogatszy w wiedzę na temat tianin wiążących tlen i nie pozwalających w zamkniętej butelce rozwinąć się smakowi troszkę pocelebrowałem sprawę.
Nalewając wino do kieliszków poinformowałem żonę jeszcze:
-Wiesz kochanie, wyczytałem,że w winie jest taki związek- resveratrol- który opóźnia starzenie komórek. Tyle,że w jelitach jest dezaktywowany i ważne jest by wino powoli sączyć bo wtedy wchłania się przez śluzówkę w ustach.
Żona pokiwała głową ze zrozumieniem i podnieśliśmy kieliszki do ust.
A potem spróbowaliśmy sączyć trunek.
Tyle,że się nie dało.
-Ohyda!-parsknęła moja połowica.
Miała rację.
-Uznajmy,że nie jest to wino do delektowania się. Do jedzenia jednak chyba jakoś ujdzie co?
-Jakoś...
No i uszło.
Mimo tego -drugiego kieliszka już nie miałem ochoty dokończyć
A godzinę po posiłku poczułem nudności. Zresztą jeszcze teraz czuję się niewyraźnie.
Najgorsze wino jakie piłem. Nie licząc zalatującej pleśnią Sophi Melnik.
Ale do kroćset to miało być wino „z serca Toskanii (…) Charakteryzujące się bogatym aromatem z nutą wiśni i przypraw. W smaku delikatne i zrównoważone”.
Do tego z certyfikatem DOCG.
No kwach po prostu.
W smaku coś na poziomie najgorszego drinka jakiego piłem w życiu. Desperackiego drinka studencko- żeglarskiego. Sporządzonego ze spirytusu, ketchupu i wody z jeziora Mamry :-)
Nic innego nie mieliśmy wtedy do dyspozycji. Nawet zaprawione w bojach gardła studenckich królów opilstwa ledwo były w stanie to przyjąć.
I jakoś nikt mimo fatalnej pogody nie prosił o dolewkę.
Za to jest jeden studencki patent żeglarski godny polecenia.
Do dzisiaj z wielkim sentymentem wspominam przygotowany przez kolegę, w porcie w Mikołajkach, „kisiel na kwachu”.
Normalny kisiel tylko zamiast na wodzie zrobiony na jakimś markowym trunku dla lokalnej żulerki.
Zaskakująco smaczny, słodki i rozgrzewający deserek, który sprawił,że deszcz kapiący na głowy wydał się znacznie cieplejszy a ciężkie, ciemne chmury stały się miłą oku ozdobą na niebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz