czwartek, 20 stycznia 2011

... i po pierwszych urodzinach.

No dobra to w ramach "łatania dziury"

Urodziny księżniczek ze szkiełka były miłe i momentami wzruszające.
Sama impreza obyła się bez większych wydarzeń,ale ten niecodzienny moment w życiu naszej czwórki był dosyć intymny.
Podczas przygotowań prawie codziennie patrząc na córki przypominaliśmy sobie jak ten sam dzień wyglądał rok temu. Co robiliśmy, co czuliśmy, jaka była pogoda.
Trudno pisywać emocje, które czułem, bez popadania w banał.
Kilka dni po imprezie, kiedy próbowałem coś napisać, zerkałem ponad ekranem na nasze twory doktora Frankensteina bawiące się wspólnie grającą książeczką o „pingwinie, który chciał latać”. Siedziały na tle okna ,za którym na trzech kawałkach słoniny wisiały sikorki a ośnieżony świat rozświetlała różowawa poświata poranka.
Spróbowałem wtedy nieporadnie oddać swoje uczucia. Nie byłem z tego zadowolony.
Stąd ten cudzysłów. Zawsze to jednak jakieś świadectwo chwili:

„Jest zimno. Za oknem.
Bo na sercu robi się ciepło.
Zwłaszcza kiedy patrzę na zesztywniałe od mrozu tybetańskie chorągiewki modlitewne lekko kiwające się za oknem.
To prezent od przyjaciół. Tych samych, którzy w prezencie na urodziny przysłali dziewczynkom breloczki uplecione ze sznureczków pobłogosławionych przez Dalajlamę.
Podobno pełne pozytywnej energii.
Takie coś rusza nawet zatwardziałego, ponurego racjonalistę jakim się stałem pode wpływem kampanii kościelnego betonu.
I przypomina,że są różne drogi duchowego rozwoju.
Ta ma zdecydowanie bardziej ludzką twarz.
I nie chodzi tylko o Tybet i walkę o wolność. Urodziny dziewczynek przypadają dzień po rocznicy wprowadzenia Stanu Wojennego. Wtedy kościół katolicki miał zupełnie inną twarz. Chronił, pomagał... w kościołach wyświetlano filmy.
O wizytach uzdrowicieli w typie Harrisa nie wspomnę :-)
Jak różna jest symbolika nitki pobłogosławionej przez Dalajlamę, którą zawiązałem na nadgarstku koleżanki małżonki, od symboliki krzyża przed pałacem prezydenckim.
Z drugiej strony, teraz w atmosferze przygotowań świątecznych jakoś zapominam o złości i rozgoryczeniu, których efektem jest ten blog.
Ostatnio zdaliśmy sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie to jeden z najfajniejszych okresów w naszym życiu.
Siedzimy całą czwórką w domu, mamy dla siebie czas...
Chociaż w tym sielankowym obrazie pojawiają się rysy i pęknięcia.
W styczniu oboje wracamy do pracy a do tej pory nie udało nam się znaleźć opiekunki ani wywalczyć miejsca w żłobku. Nasze córki ciągle są na którymś tam miejscu listy rezerwowej.
Zresztą sama myśl o oddaniu ich w obce ręce psuje humor.
Koleżance małżonce skończył się już urlop macierzyński i wykorzystuje aktualnie zaległy wypoczynkowy.
W tym tygodniu firma poprosiła ją o jego przerwanie i udział w szkoleniu.
Chyba nietrudno wyobrazić sobie jej szaleńczy entuzjazm?”

Tak to jakoś nieco chaotycznie wtedy wyszło.
A teraz?
Chyba jednak lepiej nie potrafię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz