czwartek, 20 stycznia 2011

Utracona wiara

Dzisiaj utraciłem wiarę.
Bezpowrotnie i ostatecznie.
W swój zegar wewnętrzny. A własciwie w kalendarz.
„Niepostrzeżenie zrobiła się połowa stycznia” jak celnie zauważyła koleżanka czytelniczka.
Czy mam coś na swoją obronę?
No... niby mam.
Czy „nieobecność zostanie usprawiedliwiona”?
No... to już pozostawiam decyzji „grona czytelniczego”.
Prawda jest taka ,że sporo czasu zajęła mi aklimatyzacja w nowej sytuacji tacierzyńskiej.
Od dwóch tygodni jestem gospodynią … a raczej „gospodarzem domowym”.
To efekt powrotu koleżanki małżonki na tor wyścigowy.
No wiecie, taki ,na którym konkurują różne hmm... gryzonie-by nie nazywać rzeczy zbytnio po imieniu ;-)
Podczas gdy mama Dzieci Frankensteina realizuje się zawodowo ja przewijam, gotuję zupki, chodzę na spacery, bawię się, czasem wkurzam, tyję, potem próbuję zrzucić, znowu się wkurzam, potem rozbraja mnie uśmiech którejś z córek.
No i hoduję monstrualnych rozmiarów wyrzuty sumienia związane z zaniedbywaniem blogu.
Jednak nowa sytuacja tak mnie pochłonęła,że do tej pory nie wrzuciłem gotowych tekstów napisanych jeszcze w grudniu.
Teraz ich publikowanie trochę traci sens. Pomyślę o tym.
Do tych domowych zajęć doszedł jeszcze nerwowy casting na nianię dla naszych dzieci i kolejna tura rehabilitacji.
Wczoraj jednak rehabilitację zakończyłem i wygląda na to,że teraz wreszcie wezmę się w garść.
A do zrelacjonowania trochę jest.
Między innymi jedna z najcięższych bitew z „małoludźmi”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz