sobota, 22 stycznia 2011

Nadciąga czas mroku

W ostatnim czasie nasze stosunki z małoludźmi były całkiem niezłe. Można powiedziec,że wręcz wzorcowe.
Nocne warty przestały być stresującą walką o przetrwanie a zaczęły nawet przypominać coś w rodzaju wypoczynku.
Z doświadczenia wiedzieliśmy jednak jak chwiejny może być to rozejm. W każdej chwili jedna malutka iskra mogła wzniecić ogień, który mógł przerodzić się w prawdziwe piekło.
Na razie jednak Rzeczpospolita Krasnoludowa powoli przygotowywała się na poważną zmianę jaką był powrót Królowej Matki do czynnego życia zawodowego.
Ściślej mówiąc połowa populacji owej sielankowej krainy szykowała się na ową zmianę.
Księżniczki na razie żyły w błogiej nieświadomości.
Ponieważ z ostatniego szkolenia koleżanka małżonka przywiozła stos materiałów do przyswojenia starałem się dac jej trochę luzu przy opiece nad dzieciakami.
Jednak chyba nie szło mi to najlepiej skoro dziadkowie zaoferowali się ,że wezmą je do siebie na weekend.
Propozycję przyjeliśmy jak zwykle z mieszanymi uczuciami.Myśl o odrobinie luzu niewątpliwie cieszyła, ale z drugiej strony wiedzieliśmy ,że będziemy cholernie tęsknić.
Nigdy bym wcześniej nie pomyślał jak takie małe cholerki potrafią uzależnić.
No cóż- „będziesz matką, synu, to zobaczysz” ,że zacytuję klasyka.
W końcu ogrom pracy wiszący nad głową mamy Dzieci Frankensteina zadecydował i małoludzie udali się na emigrację do stolicy naszego pięknego województwa.
Tymczasem my, uważający się za władców naszej mikrokrainy z radością oddaliśmy się takim prostym przyjemnościom jak spokojny sen czy leniwy poranek.
Potem ja krzątałem się po domu robiąc porządki w piwnicy i garażu a koleżanka małżonka wkuwała.
Ona klęła i ja kląłem.
Każdy z innych powodów.
Żona -ponieważ powrót do pracy po prawie dwóch latach i myśleniu przestawionym przez macierzyństwo to naprawdę ciężka sprawa.
A ja? Słałem wiele ciepłych słów i myśli w strone naszego majstra.
Bardzo ciepłych myśli. Naprawdę baaaaaaardzo.
Wyobraźcie sobie warunki panujące w środku stosu atomowego.
Już?
To teraz pomnóżcie to razy tysiąc.
Gotowe?
A teraz wyobraźcie sobie, że to jeszcze mało.
Chociaż i tak wystarczy żeby spopielić gnoja.
Na szczęście to tak nie działa bo mimo wszystko nie chciałbym tej kanalii mieć na swoim sumieniu.
Skąd taki nawrót ultraciepłych wspomnień remontowych?
Podczas porządków ciągle znajduję pozostałości po ekipie i to regularnie wytrąca mnie z równowagi.
Jakieś puszki po piwie wrzucone za szafkę, pety w najróżniejszych miejscach i różne zaskakujące niespodzianki.
Świadczące o niechlujstwie, głupocie, lenistwie, bezmyślności i arogancji.
Jednak najbardziej szlag mnie trafia kiedy pomyślę o tym czego znaleźć nie mogę.
Kiedy zaczął się remont postanowiłem uchronić nasze zimowe ciuchy przed kurzem i brudem.
Zapakowałem więc do wielkiego worka na śmieci wszystkie nasze najlepsze zimowe kurtki, ulubione swetry i tak dalej.
I co?
Szukam ich do tej pory. Tracąc powoli nadzieję na sukces.
Jeszcze bardziej wytrąca mnie z równowagi fakt,że możliwe są dwa scenariusze wydarzeń.
W pierwszym nasze dobra stały się łupem złodzieja a w drugim... sam dołożyłem ów worek do wielkiego stosu mu podobnych, w których rzeczywiście znajdowały się śmieci.
Za każdym razem kiedy o tym pomyślę mam ochotę kląć.
A przy okazji przypominają mi się różne remontowe wydarzenia i scysje.
Po robocie wracałem więc naburmuszony i opryskliwy. A ponieważ przygotowania do powrotu do pracy podobnie działały na koleżankę małżonkę to...
Chyba nietrudno się domyślić.
A jednak weekend mimo wszystko minął nam całkiem przyjemnie i w niedzielę po południu pojechaliśmy, stęsknieni, po nasze azylantki.
Wieczorem nasze kontakty z małoludźmi były całkiem miłe i nic nie wskazywało na to co miało nastąpić już za kilka godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz