niedziela, 25 kwietnia 2010

Małe dramaty dużego taty

Są takie chwile kiedy rodzicielstwo robi się ponad moje siły. Kiedy sparaliżowany strachem z trudem łapię oddech i czuję ,że po prostu nie dam rady.
No nie dam.
Nie dam i już.
W żadnym wypadku.
Ni cholery!
Nie.
Nie, nie, nie.
Nieeeeeeeeeeeee!!!!
A potem mimo wszystko biorę się w garść. Uspokajam oddech. Tętno powoli zwalnia.
Chociaż w dalszym ciągu czuję jakby na moim gardle zaciskała się niewidzialna obroża. Obroża, która powoli lecz nieubłagalnie się zaciska.
O nie, znowu!
Seria powolnych wdechów przez nos, zatrzymanie a potem powolne wypuszczanie powietrza ustami.
Uuuuufffffffff........
Jeszcze raz.
No dobra spróbuję.
No to.... nie, nie dam rady!
Czuję piekący wstyd,ale i żal do całego świata. Do losu. Do rodziców. I do narodowego przemysłu dziewiarskiego, który mi taką traumę z dzieciństwa zafundował.
Klęczę przed matą edukacyjną , na której leżą moje córki.
Łeb mam zwieszony i podpieram się rekami patrząc bezradnie na fikające nóżki.
Gołe nóżki.
Nóżki, które powinny już dawno być ubrane.
-Co ty wyprawiasz? Czekasz aż zmarzną?-pytanie koleżanki małżonki pobrzmiewa pretensją.
I absolutnym brakiem zrozumienia.
-Słyszysz co mówię? Ubieraj je! Zaraz się spóźnimy!
-Wiem- tylko tyle udaje mi się wystękać przez zaciśnięte gardło.
-Nooooo?-w tej niepozornej sylabie słychać naganę, oczekiwanie i irytację.
Nie wytrzymuję presji i rzucam się do akcji.
Szybkimi ruchami wbijam dzieciaki w kolorowe...
Kolorowe...
No , RAJSTOPKI kolorowe.
Tak! Powiedziałem to.
I co najważniejsze zrobiłem!
Sam nie wierzę.
Te pieprzone rajstopki to był największy koszmar mojego dzieciństwa.
Kto śmie mówić o beztroskim dziecięctwie. Nie ma czegoś takiego. To tylko rodzicom wydaje się,że dziecięce problemy są drobne.
Dla nich nie są.
Boże, jak ja nienawidziłem RAJSTOPEK!!! Nienawidziłem całym sobą.
Nigdy bym nie uwierzył,że teraz jako trzydziestoośmioletni facet dalej będę miał dreszcze na widok dziecka w ciśniętego w to „coś”.
-Ty głupi jesteś! To są dziewczynki. One chodzą w rajstopkach. Potem będą chodziły w rajstopach. I w pończochach...-próbuje mi tłumaczyć zona.
Tyle,że ja to doskonale rozumiem.
To po prostu fobia. Nie panuję nad tym. Wystarczy samo spojrzenie na fikające kolorowe odnóża dziewczynek bym poczuł dyskomfort.
Nie tylko psychiczny. Moje uda najwyraźniej pamiętają to klaustrofobiczne uczucie oblepiania przez coś zimnego i ...gryzącego.
Nawet teraz kiedy piszę te słowa czuję ,że usta układają się w grymas obrzydzenia.
-Czy ty aby nie histeryzujesz?-bez specjalnego współczucia pochyla się nad moim problemem najlepsza z żon.
Mam ochotę odpowiedzieć jej coś brzydkiego.
Zamiast tego jednak dukam.
-Ja też nie rozumiem twojego obrzydzenia do mrówek. Kompletnie tego nie rozumiem, ale się nie czepiam, tak?
Dopiero teraz na jej twarzy pojawia się zrozumienie.
Szczątkowe.
Kiedy odwraca głowę widzę,że mimowolnie się uśmiecha.
Wiem jak groteskowo wyglądam- rozciągnięty na podłodze, bladawy i odwracający wzrok od własnych córek.
I tylko ja wiem jak ciężką stoczyłem walkę. I, że ja wygrałem.
A jaka nagroda?
Nie potrafię nawet opisać owego uczucia niewiarygodnej wręcz ulgi, którą poczułem kiedy wieczorem ściągnąłem córkom przedmiot moich cierpień.
Wspaniała chwila.
Tylko moja.
Niestety.

2 komentarze:

  1. Ejże, nie dramatyzuj.
    Ja też nienawidziłam rajstopek.
    Ale za moich czasów były paskudne elastyczne drapiące cosie, które nie dały wciągnąć się na nogi.

    A teraz? Śliczne, kolorowe, bawełniane rajstopki. Cieplutkie i milutkie.
    Mru.
    Kończę, bo się rozpłynę.
    Mojej córce naciągam rajstopki wręcz z lubością. Wygląda w nich jak kiełbaska w kolorowej osłonce :]

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja droga może i są śliczne, milutkie i kolorowe, ale to tylko podstęp!
    Ja i tak wiem,że czają się żeby okrutnym uściskiem oblepić uda i łydki.
    Może to i nie jest ten sam gryzący koszmar i kiedyś,ale ja już taki jestem. Ciężko mnie do siebie zrazić,ale jak ktoś już się bardzo postara to tak łatwo nie zapomnę ;-)))))

    OdpowiedzUsuń