
Kiepsko coś ostatnio z regularnością mojego pisania,ale to chyba zrozumiałe. Najbardziej lubię pisać rano, ale po nocach pełnych atrakcji ranki zwykle przesypiamy cała czwórką i dopiero w okolicach jedenastej zaczynam jako tako funkcjonować.
Mój zegar biologiczny zbuntował się na taką drastyczną ingerencję w jego działanie i powiedział:”to ja to pierdzielę i się wyłączam”.
Łeb boli prawie codziennie, w nocy snuję się od łóżeczka do łóżeczka, potykając się o własne nogi i jestem generalnie naprawdę szczęśliwy.
Niemęskie strasznie emocje mną targają kiedy przytulam córki do piersi a one tulą główki do mojej szyi i...no w ogóle. No dużo tej wilgoci robi się momentami w powietrzu.
Rozczulam się i sam już nie wiem jak o tym pisać by uniknąć pretensjonalności a jednocześnie nie popaść w udawany „pseudosamczyzm”.
A jednak mimo tej całej masy pozytywnych emocji kiedy jechałem do Warszawy na zaproszenie TVN to głównie jedna myśl kołatała mi się po głowie:
„Wreszcie się wyśpię”.
Nie bez wyrzutów sumienia zostawiłem koleżankę małżonkę na pastwę Dzieci Frankensteina, ale już po prostu nie wypadało wykręcać się od zaproszenia do „Dzień Dobry TVN”. Bo i ponawiane było wielokrotnie i utrzymane w przemiłej formie,no i poczucie misji oraz ,nie ukrywajmy, ciekawość tego „jak to od kuchni wygląda”.
A jednak:
-Co ja tu właściwie robię?-przemknęło mi przez głowę gdy dziewczyna ze słuchawką przy uchu i mikrofonem przy ustach wyrwała mi z ręki kawę i zagoniła na fotel wizażystki na zapleczu studia telewizyjnego.
Był to jeden z wielu foteli.
Po lewej siedział niejaki Jacykow, który opowiadał o tym jak to zamierza nauczyć się jeździć na rolkach a po prawej modelka denerwowała się ,że tak długo czekała na swoja kolejkę do makijażu ,że może nie zdążyć wystąpić. W kolejce czekali między innymi Mateusz Kusznierewicz i Maria Czubaszek na na wizji Konjo Konnak czarował swoimi tekstami Bogusława Kaczyńskiego. Do tego stadko mniejszych i większych gwiazd i gwiazdek.
A pośród tego towarzystwa tatulo Dzieci Frankensteina.
Tęskniący tatulo.
Tatulo stremowany.
Sam nie wiem czy pisać o tym wszystkim obszernie bo nie chcę by wyglądało ,że się tym medialnym zainteresowaniem upajam i strasznie tym chwalę.
Ale też bez przesady. Uczciwie mówiąc bawi mnie to i jak już wspominałem kiedyś- przecież blog powstał z pewnego poczucia misji i niezgody na rzeczywistość.
Tak więc po poniedziałkowym, wieczornym kąpaniu pociech wsiadłem do samochodu i słuchając Dire Straits ruszyłem do stolicy.
Nie sądziłem ,że tak ciężko będzie mi się rozstać z moimi dziewczynami.
Pogoda na jazdę była delikatnie mówiąc taka sobie, prognozy fatalne a ja trochę zmęczony.
Ustawiłem się więc za tirem firmy kurierskiej i tak sobie spokojnie brnęliśmy, przez kraj. Padający śnieg w światłach reflektorów wyglądał jak gwiazdy rozmywające się podczas wejścia w nadprzestrzeń w Gwiezdnych Wojnach.
Nie, to nie jest aluzja do prędkości rozwijanych na naszych drogach. Chodzi mi po prostu o skojarzenia wizualne.
Bo jeżeli chodzi o prędkość jazdy. To nawet jak na nasze standardy wlokłem się niemiłosiernie. I dobrze. Temperatura oscylowała w okolicach zera, asfalt mokry i momentami śliski- nie było co szaleć. Zresztą nigdzie się nie spieszyłem. Gitara Marka Knopflera wydawała te swoje niesamowite dźwięki, wycieraczki lekko skrzypiały a ja miałem sporo czasu na rozmyślania.
Gdzieś tak w połowie drogi dotarło do mnie ,że powinienem chociaż trochę denerwować się czekającym mnie występem w telewizji.
Tymczasem ciągle myślałem o tym jak to sobie będę smacznie spał w hotelu.
I tak sobie jechałem przez odrealniony świat.
Trochę rozdarty między tęsknotą za członkiniami naszej podstawowej komórki społecznej a ulgą, że żadna z nich tej nocy nie będzie mnie budziła swoim płaczem , kwikiem czy kwękaniem.
A w przerwach śmiałem się sam z siebie,że tłukę się przez pół kraju żeby pojawić się na wizji pewnie na jakieś pięć minut.
Ale co tam. Koleżanka małżonka stwierdziła ,że w domu sytuacja jest na tyle opanowana,że powinienem jechać a telewizja fundowała hotel i zwracała koszt przejazdu.
Jednym słowem inwestowałem tylko kilkanaście godzin swojego życia. Niezbyt wielkie poświecenie. Tym bardziej, że naprawdę lubię długie samotne trasy.
I mimo tego,że jako mąż i teraz również odpowiedzialny ojciec, jechałem naprawdę wolno to droga zleciała zaskakująco szybko.
Do hotelu trafiłem bez problemu i zaparkowałem swojego grata przed samym głównym wejściem.
Nooo, wyglądał tam jak przysłowiowy kwiatek przy kożuchu.
Kiedy w hotelowym pokoju przejrzałem cennik okazało się,że moja bryka stanowi równowartość zaledwie kilku noclegów.
Nie do końca czułem się na miejscu otoczony krawaciarzami w różowych koszulach, ale tez i odrobinę radości dało mi pojawienie się na śniadaniu w starych sztruksach i śmiesznym T-shircie.
Humor psuło mi tylko to,że ni cholery się nie wyspałem.
Bo tak mnie ta perspektywa spokojnego snu uradowała,że przez pół nocy nie mogłem zasnąć a potem zadzwonił budzik i trzeba było się zbierać.
Zaraz potem zadzwoniła pani z produkcji spytać,czy już wstałem i czy pamiętam , o której mam się pojawić w studiu.
Nie no oczywiście prawie zapomniałem. Przecież codziennie występuję w TV.
Swoja drogą może trzeba było prowadzić blog po angielsku?
Może zamiast w Wa-wie jadłbym teraz śniadanie nad jakimś ciepłym morzem?-przeleciało moi przez głowę.
Zaraz potem poczułem się jednak ponownie małym żuczkiem, kiedy zameldowałem się recepcji biurowca przy Marszałkowskiej.
A potem już poszło. Winda, kawa, makijaż (ale się kurwaś potem namęczyłem żeby go zmyć), dwa słowa zamienione ze współrozmówcą, uścisk reki prowadzących i ...na wizję.
Kilka minut gadki szmatki i... po wszystkim.
Miałem wrażenie, że redaktor Jagielski był rozczarowany tym,że nie plułem jadem na kościół, ale po pierwsze postanowiłem ,że nie dam z siebie zrobić pierwszego antyklerykała którejś już tam (bo nie nadążam) RP, a po drugie prowadzący nawet nie dał mi szansy bo miał ewidentne problemy ze sformułowaniem właściwego pytania. Nie dziwiło mnie to zbytnio ponieważ program jest realizowany w rytmie- dziesięć minut rozmowy z gośćmi, przerwa na reklamę a potem kolejni goście i kolejne dziesięć minut gadki i tak dalej. Taka forma rzeczywiście nie sprzyja specjalnemu pochyleniu się nad tematem.
W każdym razie po naszej rozmowie telewizyjna machina potoczyła się dalej. Wszyscy zajmowali się swoimi sprawami. I nikt nie zamierzał niańczyć bloggera z prowincji. Co zresztą nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem.
Postałem więc chwilę w kącie, poprzyglądałem się jeszcze jak wygląda „wielki świat kuchenny blat”, mruknąłem „do widzenia” i wymknąłem się do windy przepuszczając w drzwiach wchodzącą Katarzynę Skrzynecką.
Mając nadzieję,że w TV nie zrobiłem z siebie idioty poszedłem wymeldować się z hotelu.
Dwadzieścia minut później jechałem już siódemką słuchając Pearl Jamu.
Czułem ulgę mając to wszystko za sobą.
Za kilka godzin przytulę swoje córki.
To jest ważne, to jest prawdziwy świat- myślałem.
Po powrocie spróbowałem skrobnąć post ,ale jakoś pisanie kiepsko mi szło.
A ponieważ internet chodził na granicy „niechodzenia” to nawet nie miałem ochoty próbować sprawdzać poczty ani sprawdzać komentarzy na blogu.
Zrobiłem to dopiero teraz.
I poczułem,że to co robię ma jednak sens.
Że są ludzie, którym moje pisanie dodaje otuchy, nadziei.
Kiedy zaczynałem prowadzić blog myślałem,że będę pisał tylko do narodzin dzieciaków. Potem zamierzałem zrobić internetową sondę wśród czytelników,ale teraz widzę ,że nie mam wyjścia .
Muszę pisać i nie dyskutować. Bez wykrętów i ściemy.
Nie zamierzam udawać,że to jakieś specjalne poświęcenie, ale są momenty kiedy zaczynam odczuwać ciężar odpowiedzialności.
ps.
A oto link do wywiadu:
http://dziendobrytvn.plejada.pl/24,28012,news,,1,,mam_dzieci_z_probowki,aktualnosci_detal.html