sobota, 21 listopada 2009

Naprokit

Ostatnio znowu wrócił temat naprotechnologii. Stu naukowców zaapelowało do polskich parlamentarzystów o wprowadzenie ustawowego zakazu stosowania in vitro jako "drastycznie niehumanitarnego".
Według nich „ procedura in vitro, mająca służyć przekazywaniu życia ludzkiego, jest nieodłącznie związana z niszczeniem życia człowieka w fazie prenatalnego rozwoju, jest więc głęboko nieetyczna i jej stosowanie winno być prawnie zakazane.”
Co więcej, zdaniem autorów apelu, in vitro narusza „ekologię prokreacji” cokolwiek ten termin znaczy. A sama technologia „skutkuje prawie dwukrotnym wzrostem śmiertelności niemowląt, 2-3-krotnym wzrostem występowania różnych wad wrodzonych a także opóźnieniem rozwoju psychofizycznego dzieci poczętych metodą ,,in vitro" w porównaniu do dzieci poczętych w sposób naturalny.”
No i najważniejsze- zdaniem naukowców owych- jedyna alternatywą i lekiem na całe zło jest naprotechnologia, która powinna być w pełni refundowana. Tym bardziej,że zdaniem tych zacnych ludzi jest tańsza i o wiele bardziej skuteczna.
Stu ludzi, z różnymi tytułami naukowymi o różnym ciężarze gatunkowym, się pod tym podpisało.
Jest to zastanawiające tym bardziej,że w środowisku zwolenników zapłodnienia pozaustrojowego naprotechnologię nazywa się pogardliwie „leczeniem modlitwą”.
Jednak nie o samą modlitwę tu chodzi. Bo przecież są ludzie, którym może ona pomóc.
Tak jak ja wierzę,że nam pomogły długie, relaksujące spacery.
Problem z tak intensywnie promowaną alternatywą dla „szkiełka” jest inny.
Zaczyna się już od samej nazwy, która jak czytamy w Wikipedii „jest kalką językową angielskiego terminu NaProTECHNOLOGY (od słów Natural Procreative Technology) oznaczającego metodę określania płodności, opartą na modelu Creightona. Termin rozpowszechnił się pomimo braku związków z technologią”.
Gdybyż to był jedyny zarzut.
Kontrowersje dotyczące rzekomej skuteczności tej „technologii” wynikają między innymi z nieprecyzyjnej definicji.
Do naprotechnologii włączono praktycznie wszystkie sposoby leczenia i diagnozowania
z wyjątkiem samego zapłodnienia pozaustrojowego.
Budzi to wiele zastrzeżeń środowiska medycznego.
Główny zarzut to brak opracowań naukowych. Właściwie jest tylko jedno poważne.
A ile jest dotyczących in vitro?
Według wspomnianej wcześniej Wikipedii 28 tysięcy.
Przeciwnikiem owej cudownej metody, która podobno w przeciwieństwie do in vitro „nie narusza godności ludzkiej” jest między innymi profesor Marian Szamatowicz.
Jego zdaniem naprotechnologia jest tylko próbą sprawienia przez Kościół, że istnieje alternatywa dla osób walczących z niepłodnością. Co więcej alternatywa owa polega na tym ,że z normalnie stosowanego leczenia usunięto elementy, których kościół nie aprobuje i...tyle.
Profesor Szamatowicz zwraca też uwagę na to,że owa „pseudotechnologia” jest kompletnie nieskuteczna gdy problemy z niepłodnością są efektem „męskiego defektu”. A to prawie połowa przypadków.
Natomiast mnie osobiście najbardziej denerwuje,że zwolennicy „naprotechnologii” podkreślają iż ich metoda charakteryzuje się „dokładnym obserwowaniem cyklu kobiety”.
Co od razu sugeruje,że idąc ulicą ustaliliśmy z koleżanką małżonką:
-A chodź se kupimy zapłodnienie!?
-Myślisz?
-No! Pożyczymy kaskę od rodziny i przynajmniej nie będzie trzeba już wykonywać tych wszystkich śmiesznych ruchów.
-Taaa, masz rację, jakoś tak głupio płodzić dzieci tak samo jak w średniowieczu. Mamy w końcu XXI wiek!
-To co, po zakupach do kliniki, potem jeszcze musimy zajechać na stację -zatankować i kupić gazetę z programem telewizyjnym a potem spadamy do domu?
-Dobra. Może od razu spytamy czy da się wszyć taki zamek błyskawiczny żebym się potem nie musiała wygłupiać z naturalnym porodem? To takie nieestetyczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz