sobota, 14 listopada 2009

Trochę tytułem usprawiedliwienia

Kiedy kilka tygodni temu pisałem o tym,że wyczerpały mi się baterie nie było w tym przesady. A jednak próbowałem funkcjonować tak jak dotychczas. Były to dosyć desperackie próby.
Przypominało to sytuację, w której pilot do telewizora przestaje działać z powodu słabych baterii. Jednak po ich wyciągnięciu, zamienieniu miejscami i ponownym włożeniu pilot znowu działa. Przez dzień albo dwa. Za każdym razem ten manewr pomaga na chwilę. Za każdym razem coraz krótszą.
Ale gdzieś jest kres. I wtedy trzeba kupić nowe baterie.
Tak właśnie zrobiłem. Pilot działa doskonale.
Z ludźmi nie jest tak łatwo.
Był kiedyś taki patent by stare baterie kłaść na kaloryferze. I właśnie tak próbuję się teraz zregenerować.
Ale od początku.
O ile przez cały okres remontu ie było mi lekko to przynajmniej wieczory miałem dla siebie i rodzinki. Jednak kiedy z odsieczą nadciągnął mój przyszywamy szwagier straciłem i te chwile spokoju.
Facet jest nie do zdarcia. Po pracy przyjeżdża do nas i zasuwa. On gra rolę majstra a ja taniej niewykwalifikowanej siły roboczej. Oraz słuchacza jego teorii.
Obie role są równie męczące, ale nie mam prawa powiedzieć słowa skargi bo bez niego nigdy byśmy nie skończyli naszego remontu.
Tyle, że nigdy nie kończymy roboty przed 23.00
Ściślej mówiąc zakończenie pracy o tej godzinie odbywa się w takiej atmosferze
-E ty, pierdolę. Weź skończymy dzisiaj wcześniej co ? Jakiś taki trochę zmęczony jestem jak mam w robocie na drugą zmianę.
Taką propozycję za każdym razem przyjmuję z entuzjazmem po tym jak tydzień temu zapieprzaliśmy do trzeciej w nocy.
Ściślej mówiąc szwagier zasuwał a ja zasypiałem a stojąco a we łbie tak mi się kręciło ,że traciłem równowagę.
I pewnie w końcu bym zasnął, gdyby co chwilę nie trzeźwił mnie potworny ból stopy.
Tej historii też chyba jeszcze nie opowiadałem?
No to za chwilę.
Wiem,że miałem ograniczyć pisaninę remontową,ale kontekst wydarzeń jest tu ważny.
Chciałbym się też usprawiedliwić dlaczego przez ostatnie dni nie pisałem.
W ubiegłą niedzielę czułem się już tak źle, zarówno fizycznie jak i psychicznie, że koleżanka małżonka kazała mi w poniedziałek udać się do lekarza rodzinnego.
Nie oponowałem, bo chociaż nie cierpię wysiadywania w poczekalniach i opowiadania oraz wysłuchiwania o chorobach, to tym razem sam się o siebie martwiłem.
Bałem się ,że serducho zaczyna mi sugerować,że je źle traktuję a któraś z kości stopy jest złamana.
Kiedy opowiedziałem pani doktor jak się czuję zaraz wylądowałem na EKG.
Ale nie.
Serce Garbatego jest ze złota a nie z kupy. Chociaż to nie jest najtwardszy kruszec to okazało się zdrowe.
Gorzej było zresztą.
W efekcie opuściłem, kuśtykając, gabinet z receptą, zwolnieniem lekarskim i skierowaniem do chirurga.
Mój fachowiec „od kciuka” ,kiedy pochwaliłem mu się ,telefonicznie, że „stałem się dumnym posiadaczem kolejnego urazu”, mruknął coś o ludziach, którzy w ogóle się nie szanują i kazał mi iść do dyżurnego ambulatorium.
No to poczłapałem wspierany przez ciężarną małżonkę we wskazanym kierunku.
I było to ciekawe życiowe doświadczenie bo kolejka w ambulatorium w ogóle nie przypominała kolejek do lekarzy jakie dotychczas znałem.
No może długością. Za to atmosfera był zgoła odmienna.
Pełna życzliwości i zrozumienia. Pan z nogą w gipsie pomagał założyć płaszcz kobiecie z ręką na temblaku.
Nikt się ni wpychał bez kolejki.
Po kilku minutach obserwowania tej niecodziennej sytuacji doszedłem do wniosku,ze to tego miejsca po prostu trafiają ludzie , którzy potrzebują doraźnej pomocy. Wszyscy są w podobnej sytuacji i nikt tu nie przyłazi bo nie ma nic innego do roboty albo dlatego ,że uwielbia kłócić się o swoje miejsce w kolejce i dyskutować o tym kto jest ciężej chory czy bardziej poszkodowany.
Kiedy wchodziłem do gabinetu byłem trzecią z rzędu osobą kulejącą na prawą nogę.
To naprawdę daje pewne poczucie wspólnoty.
A potem padło pytanie.
-Co panu dolega to już widzę,ale jak to się stało.
Zawahałem się, ale w końcu postanowiłem powiedzieć prawdę. Wziąłem głęboki wdech:
-Wstyd się przyznać, ale...
Lekarz zerknął na mnie lekko wybity z nastroju znudzenia rutynową pracą i kiwnął zachęcająco głową.
-... majster, który robił u nas remont doprowadził mnie do takiego stanu,że aby się wyładować kopnąłem krzesło.
-Aaaaaaa to jest argument!- uśmiechnął się szeroko a towarzysząca mu pielęgniarka tylko pokiwała głową ze zrozumieniem.
A potem oboje zaczęli opowiadać o swoich doświadczeniach z fachowcami.
W końcu wysłali mnie na prześwietlenie, które ku mojemu zdziwieniu i pewnej podejrzliwości nie wykazało złamania. No i znowu plik recept, zaleceń i do domu.
Po drodze do domu czytając receptę i kartkę z zaleceniami zastanawialiśmy się czemu przemiły pan doktor nakazał mi „elewację prawej nogi”?
Ten termin zdecydowanie kojarzył mi się z remontem a nie z leczeniem.
Fakt, że to mniej pisania niż „trzymać nogę wysoko, najlepiej na taborecie, stołku, poduszce ...”.
Ale czy po polsku?
Ech, najważniejsze,że dało się te jego zapiski odczytać bo kiedy dawałem w aptece receptę wypisaną przez lekarza rodzinnego to miałem bardzo poważne obawy czy farmaceuta nie zapyta
-A ten rysunek, który wykonał doktor to oznacza,że mam panu dać maść z tego węża czy słoiczek z jadem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz