czwartek, 20 sierpnia 2009

Porażka

Dzisiaj wyszedłem na idiotę. I to koncertowo.
Dzień był dosyć skomplikowany logistycznie. Ponieważ w pracy miałem całodniowy dyżur a koleżanka małżonka wybierała się na godzinę 14.00 do alergologa postanowiłem pojechać na rowerze. Nie było to żadne wyrzeczenie z mojej strony. Wręcz przeciwnie. Pretekst do odrobiny prozdrowotnego trybu życia.
Po chłodnej nocy przyszedł rześki poranek. Kiedy wsiadałem na siodełko było trzynaście stopni. Malownicza mgiełka i prześwitujące przez nią mocne sierpniowe słońce. Zapowiadał się ładny dzień.
Wprawiło mnie to w tak dobry nastrój,że zrobiłem rekord trasy i wreszcie zszedłem poniżej 35 minut. I to mimo wylądowania na jednym zakręcie w rowie pełnym pokrzyw. Takie to i skutki szarżowania na leśnej ścieżce rowerem na wybitnie szosowych oponach.
Wpadłem do pracy za dwadzieścia ósma. Szybki prysznic, kubek z kawą w łapę i do roboty. Pracy miałem sporo więc czas zleciał dosyć szybko.
Po pracy ja z kolei musiałem dostać się do chirurga. Nie pytajcie dlaczego. To długa historia o korzeniach sięgających końca lutego. A w rolach głównych oprócz mnie występują w niej oba nasze psy, para nart biegowych (obecnie nie nadających się do użytku), pies sąsiada oraz jeden chirurg idiota, drugi „nieidiota” ,ale też i „niespecjalista” oraz mój przyjaciel stomatolog, który w wolnej chwili w swoim gabinecie zrobił mi zdjęcie rentgenowskie kciuka.
Tak, wiem jak to brzmi. Ale jak wspomniałem to nie o tej historii dzisiaj zamierzam wam opowiedzieć.
Nowy chirurg okazał się zupełnym „nieidiotą” a do tego fachowcem i życzliwym człowiekiem.
Co prawda okazało się ,że na skutek pewnych spraw papierkowych nie może mnie leczyć bo w naszym województwie może leczyć tylko dzieci,ale obiecał ,że mi pomoże.
Przychodnię opuściliśmy więc w doskonałych humorach.
Tyle,że koleżanka małżonka zrobiła się bardzo głodna. Cóż było robić. Podjechaliśmy do centrum na szybki obiad. To znaczy moja lepsza i bardziej okrągła połówka jadła obiad a ja zamówiłem kawę i deser jogurtowy. Taki z greckiego gęstego jogurtu z miodem i orzechami. Pychota!
Kiedy jechaliśmy do domu Pani Jeżynkowa zażyczyła sobie takiego samego deseru. Zatrzymałem się pod sklepem by nabyć potrzebne ingrediencje. I to był początek mojej porażki.
O dziwo bez problemów znalazłem i smakowicie wyglądający miód lipowy, orzechy i odpowiedni jogurt. Zadowolony i dumny pomaszerowałem do kasy.
Kolejka była krótka. Facet przede mną kupował tylko czteropak piwa. Jednak były jakieś problemy z wydaniem reszty, które najwyraźniej wytraciły z równowagi panią kasjerkę.
Jej niesmak pogłębił się gdy za swoje zakupy próbowałem zapłacić pięćdziesięciozłotówką.
Na pytanie o drobne odpowiedziałem, pełen najlepszych chęci,że mam tylko końcówkę.
Kasjerka zrobiła taka minę jakbym ją czymś strasznie obraził i warknęła,że jej to nie urządza a potem mściwie dodała:
-Trudno, będę musiała wydać tak- po czym wydała mi dwadzieścia złotych. W monetach jednozłotowych.
No trudno pomyślałem mając nadzieję,że pozostałą kwotę dostanę już „w grubszych”.
Ale nie! Ta cudowna i życzliwa światu osoba sięgnęła do kasy po garść pięćdzięsięciogroszówek!
Uznałem,że to lekka przesada i poinformowałem ja,że w takim razie biorę tylko miód bo na niego starczy mi drobniaków.
Na co usłyszałem,że „tak to się nie da bo kasa już otwarta”.
No, szlag mnie o mało nie trafił. A że ostatnio jestem generalnie mocno podminowany poinformowałem kasjerkę,że w takim razie rezygnuje z zakupów i po prostu wyszedłem ze sklepu.
Dumny,że tak zdecydowanie i błyskotliwie ukarałem jej brak uprzejmości i życzliwości.
Wsiadłem do samochodu i ruszyliśmy do drugiego sklepu. Po drodze zrelacjonowałem moja przygodę żonie.
Ta pokiwała z aprobatą głową po czym zapytała:
-Ale te pięćdziesiąt złotych oczywiście wziąłeś?
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Oczywiście,że nie.
Klnąc po nosem zawróciłem i poszedłem do kasy odebrać swoje pieniądze.
Bardzo starałem się zrobić to z godnością. Bardzo.
Czy mi się udało?
Wątpię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz