poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Sikuuuuuuuu!

No i zapomniałem o najważniejszym.
Wczoraj wieczorkiem w ramach poprawiania humoru umówiliśmy się z przyjaciółmi na późny obiad we włoskiej knajpce. Ech, włoskie żarcie bez wina to nie to samo,ale jestem konsekwentny.
Jedzenie było niezłe a potem zachciało nam się lodów. Kolejka do lodziarni była tak długa ,że zaczęliśmy się poważnie zastanawiać czy nie zastosować manewru "na ciężarną". Ostatecznie jednak tego nie zrobiliśmy i odstaliśmy swoje.
I chyba los nam ten brak cwaniakowania wynagrodził bo w drodze do domu "bebzunek" jednak bardzo się przydał.
Na długiej prostej biegnącej przez las kierowcy jadący z naprzeciwka zaczęli nam mrugać światłami. Zwolniłem więc do przepisowej siedemdziesiątki.
Niestety jestem stereotypowym polskim kierowcą, który zazwyczaj wścieka się na "zawaliodrogi, które wloką się zgodnie z przepisami". Trochę wstyd.
Tym razem to ja stałem się takim zawalidrogą. Nie chciałem jednak ryzykować bo... znowu wstyd się przyznać...nie mamy ważnego przeglądu. Przez to urlopowo remontowe zamieszanie po prostu go przegapiłem.
Wlokłem się więc powolutku drogą ,na której na ogół nikt nie jeździ wolniej niż stówą.
Na następnej prostej minęliśmy kilka samochodów blokujących jedną nitkę drogi. Pomyślałem,że kierowcy ostrzegali przed tymi utrudnieniami w ruchu i odrobinke przyspieszyłem. Tylko trochę-żeby nie kusić losu.
Za nastepnym zakrętem zobaczyłem policjanta. Lekko przyhamowałem, ale okazało się, że i tak nie miał "suszarki".
A jednak zacząłem się denerwować, bo stał jakoś tak, niezdecydowany, z lizakiem w łapie.
Turlamy się więc do niego, przepisowo, z duszą na ramieniu.
A ten... podnosi lizak i nakazuje nam zjechać na pobocze.
Co było robić, wrzucam kierunkowskaz, zwalniam i zerkam w lusterko wsteczne. A tam jakiś król szos właśnie wyprzedza jadący za nami samochód. Na skrzyżowaniu. A potem zabiera się do wyprzedzenia nas.
Gliniarz widząc to wyskoczył na drugi pas, żeby go zatrzymać.
Zaświtała nadzieja,ale było już za późno żeby udawać,że nie zauważylismy,że pierwsze "machnięcie" dotyczyło nas. Zatrzymałem samochód , sięgam do kieszeni po dokumenty i... ręce mi opadły. Nie mam dowodu rejestracyjnego!
No to pozamiatane-pomyślałem wściekły na siebie za lekkomyslność i roztrzepanie.
Policjant podszedł do nas, kazał nam poczekać i poszedł rozliczać pana, któremu tak bardzo się spieszyło.
No to czekamy. Ja nerwowo grzebię po kieszeniach i schowku a koleżanka małżonka cicho klnie.
W tym momencie podchodzi do nas drugi fukcjonariusz i mówi:
-Proszę państwa o chwilę cierpliwości, kolega dał wam sygnał do zatrzymania, ale nie wiem właściwie dlaczego.
-My też nie wiemy o co chodzi proszę pana, przecież jechaliśmy wolno, zgodnie z przepisami-usmiechneła się do niego moja ukochana żona a potem jęknęła zbolałym głosem-a tak nam się śpieszy, bo mnie sie tak baaardzo chce siusiuuuuuu...
Gość zbystrzał, pochylił się zmierzył ją wzrokiem, przyjrzał się brzuchowi i poważnym tonem odpowiedział.
-Jak siusiu to co innego.
Myślałem,że ironizuje, ale policjant odwrócił się poszedł z powrotem do radiowozu.
No to, jeszcze nieśmiało, zapłon, jedyneczka, kierunkowskaz, dwójka i... w nogiiiii!
Głupi to ma szczęście.
A jeszcze jeden pozytywny aspekt tej historii jest taki,że córeczki jeszcze się nie urodziły a już tatusiowi pomagają :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz