niedziela, 2 sierpnia 2009

Z pamiętnika negocjatora

Kilka dni temu moja mama w ramach treningu przed zostaniem babią Jeżyków wybrała się na spacer razem ze swoją koleżanką, która podczas wakacji opiekuje się wnukiem. Ów kilkuletni młodzian dal im obu nieźle w kość. Dzieciak po prostu nauczył się stawiać na swoim. Arsenał ma przebogaty i w sumie tradycyjny. Kiedy jednak opiekunki wykazały się niepokojącą odpornością na jego „intensywną perswazję akustyczną” i „negocjacyjną taktykę płaczową” młody człowiek posunął się do gróźb.
A właściwie do szantażu. Zdeterminowany w swoim dążeniu do osiągnięcia celu zagroził:
-Bo zjem liście!!!
Babcie jednak oglądają wiadomości telewizyjne i wiedzą, że z terrorystami lepiej nie negocjować. Oglądają też filmy sensacyjne, z których posiadły starą policyjną mądrość, że pozbywając się zakładników terrorysta staje się praktycznie bezbronny.
Tak więc przyszła babcia Jeżyków, która sama mianowała się głównym negocjatorem odpaliła od razu:
-To jedz.
Prawie mi było żal dzieciaka bo wyobrażałem sobie jak się poczuł. Już prawie czuł słodki smak sukcesu. Gdy wtem...!
Przypomniałem sobie, że dokładnie tak samo „poległem w boju” jako pięciolatek.
Ponieważ nie byłem aż tak wyrafinowany jak wspomniany wcześniej młodzian zagroziłem, że „w takim razie pójdę w świat”.
Oczywiście liczyłem na to,że zdruzgotani rodzice uderzą w płacz i usłyszę - „błagamy nie idź zrobimy wszystko tylko nas nie zostawiaj”.
Niedoczekanie.
Moja mama pokiwała tylko spokojnie głową dają do zrozumienia,że rozumie i akceptuje moja decyzję a potem rzeczowym tonem zapytała co ma mi spakować do „tobołka na drogę”. Wtedy właśnie nauczyłem się,że szlachetna technika blefu nie jest wale tak łatwa jak się pozornie wydaje i wymaga dużej finezji.
W każdym razie „bo zjem liście” rozbawiło mnie do łez.
Nawet sam spróbowałem tego argumentu kiedy żona zażądała wyrzucenia śmieci. Tym razem tez nie zadziałał.
Od czasu do czasu urządzamy sobie z koleżanka małżonką „łazienkowe pogaduchy”.
Jedno z nas moczy się w wannie a drugie siedzi obok. Popijają wino albo piwko zastanawiamy się nad „życiem, wszechświatem i całą resztą”.
Teraz niestety, z oczywistych względów, pozbawieni środków dopingujących prowadzimy rozmowy bardziej przyziemne. Takie o remoncie, kredycie i wychowywaniu dzieci.
Nie ukrywam,że mały szantażysta mono nas zainspirował.
Zgodnie uznaliśmy,że odpowiedź-”to jedz” jest jedyna właściwą.
-No dobra, co jednak- zapytałem zadumany- kiedy bachor rzeczywiście nażre się liści a potem z premedytacją narzyga na środku salonu? Albo dostanie rozwolnienia i... ? Kolega kiedyś mi opowiadał jak to na złość siostrze, która opiekowała się nim podczas nieobecności rodziców, załatwił się jej w kuchni!
-Wtedy będzie musiał posprzątać albo... będzie musiał znowu zjeść liście- odparła koleżanka małżonka a w jej głosie można było usłyszeć coś co sprawiało,że człowiek zaczynał myśleć o płonących stosach, zapachu krwi i krakaniu kruków.
Da sobie dziewczyna radę pomyślałem.
Zaraz jednak zastanowiłem się o będzie dalej jeżeli dziecko okaże się twardym graczem i nie podda się groźbom i szantażowi. Wtedy rodzice mogą ponieść bardzo dotkliwą porażkę wychowawczą.
Bo o tym,że dzieci potrafią być naprawdę twarde dotkliwie przekonała się moja koleżanka, która próbowała przekonać swoją córkę do szybkiego ubrania się. Kiedy zgrzana, spóźniona i zdenerwowana dziewczyna warknęła w końcu przez zęby:
-Ubieraj się bo się spieszę!
W odpowiedzi usłyszała spokojną odpowiedź pięciolatki:
-A ja się nie spieszę.
No i dyskutuj z nią w momencie gdy liczy się każda sekunda.
-A co ,gdyby w takim momencie- spojrzałem na koleżankę małżonkę- wziąć ukochanego misia dziecka, jedną ręką chwycić go za szyję a drugą przyłożyć mu widelec do oka a potem krzyknąć- "Ubieraj się albo albo miś straci oko!!!".
Żona o mało nie utopiła się ze śmiechu w wannie.
Oboje wiedzieliśmy jednak,że gdyby Superniania usłyszała o moim błyskotliwym pomyśle to pewnie sama przyłożyłaby widelec do oka. Mojego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz