piątek, 14 sierpnia 2009

Trzy na jednego :-))))

We wtorek mieliśmy rocznicę ślubu. Dziewiątą. Nie było jednak szans na świętowanie bo musieliśmy pilnować ekipy od wylewek i hydraulików w kotłowni. Koleżanka małżonka została uwięziona w jednym z pokoi a ja odwiedzałem ją wchodząc po drabinie przez okno. Do wazonu wstawiłem, kilka zebranych w ogrodzie kwiatów i to musiało nam wystarczyć za całe świętowanie.
Mimo,że stałem obu ekipom nad głową i tak udało im się wywinąć kilka smakowitych numerów. Hitem dnia było wypuszczenie przewodów elektrycznych z wylewki w odległości 15 centymetrów od ściany. Twierdzili,że inaczej się nie da. O mało mnie szlag nie trafił bo po pierwsze -dało się od razu- wystarczyło po prostu użyć chociaż maleńkiej części mózgu. A po drugie dało się i teraz. Co im udowodniłem i kazałem poprawiać. No, po prostu ryczałem jak lew.
Chociaż żona twierdzi ,że z tym lwem to przesadzam. Po awanturze powiedziała- „Byłeś jak Simba! Te twoje groźne miauknięcia naprawdę robią wrażenie”(pamiętacie „Króla Lwa” ?).
I mówi to takim tonem, że nie wypada się obrazić i muszę to traktować jak komplement.
W każdym razie obie ekipy skończyły robotę ze sporym poślizgiem i natychmiast po umyciu się w zimnej wodzie (hmm...o dzięki wam panowie hydraulicy) ruszyliśmy, z piskiem opon, do lekarza.
Wiem, że powinienem zacząć od tej najważniejszej informacji,ale jakoś mam problem z opisaniem własnych odczuć.
W każdym razie u ginekologa również był spory poślizg i okazało się ,że niepotrzebnie tak się spieszyliśmy. Świeeeetnie.
Przez półtorej godziny wertowaliśmy kolorowe pisemka, z których najświeższe było sprzed roku.
W końcu jednak nadeszła nasza kolej.
Pan doktor jak zwykle mówił irytująco cicho a radio w gabinecie grało irytująco głośno. Kiepskie zestawienie.
Podczas robienia USG nie byłem w stanie zrozumieć praktycznie ani słowa.
Najważniejsze jednak zrozumiałem.
Mamy córki!
Kiedy to piszę coś mnie ściska w gardle a literki na monitorze lekko się rozmazały.
Wtedy jednak czułem właściwie tylko oszołomienie. Szczerze mówiąc oczekiwałem,że rozlegną się jakieś fanfary, rozstąpią się chmury, świat rozświetli się a my będziemy upajać się naszym szczęściem.
Do końca miałem nadzieję,że jednak będzie parka, ale absolutnie, kategorycznie i definitywnie nie byłem rozczarowany. Po prostu taki dziwny stan umysłu. Z jednej strony wielka radość z drugiej onieśmielenie, że „To już? Już wszystko wiadomo? Nie ma żadnych wątpliwości?”.
Dwa bezosobowe istnienia zyskały płeć. I niby nic się nie zmieniło... a jednak jakby wszystko. A po chwili eee.... jednak nic :-).
Mętlik w głowie po prostu. Kilka razy siadałem do kompa,ale nie mogłem zebrać myśli żeby coś skrobnąć.
Ale będzie babiniec!
Chyba jednak będę musiał podciągnąć się w znajomości części i elementów damskiej garderoby. Odróżniać te miliony odcieni i tak dalej. Inaczej we własnym domu grozi mi wewnętrzna emigracja a tego zdecydowanie wolałbym uniknąć.

* * *

Musiałem przerwać pisanie bo przyjechał majster z tynkarzami i gość, który będzie nam robił szafki do kuchni.
Trochę zgubiłem wątek i nastrój do pisania.
Planowałem jeszcze, możliwie atrakcyjnie literacko, poprzeżywać kwestie związane z posiadaniem dubeltowego potomstwa płci przeciwnej. Tymczasem po łbie tłuką się głównie prozaiczne myśli na temat tego na czym zaoszczędzić przy remoncie bo już widzę ,że kredyt wzięliśmy zbyt mały. Zresztą określenie remont jest w tym przypadku, delikatnie mówiąc, niedopowiedzeniem. To raczej dokończenie rozpoczętej trzydzieści lat temu budowy.
Ech... nie ma sensu kombinować. Wybaczcie,ale teraz nie mogę się skupić.
A więc?
„Do przeczytania w następnym odcinku”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz