niedziela, 26 lipca 2009

C.D.

Sobota to na ogół mój jedyny wolny dzień w tygodniu. Tym razem jednak zostałem wrobiony w dyżur. Nie będę rozwijał tematu,ale zachwycony nie byłem. Tym bardziej,że w domu miała się pojawić cała ekipa elektryków. bałem się trochę zostawiać to wszystko na głowie koleżanki małżonki. Na szczęście dogadałem się ,że mogę być w domu pod telefonem. Pozostało tylko mieć nadzieję,że nikt nie zadzwoni.
Oj nie oznaczało to bynajmniej błogiego wypoczynku. Znowu budzik zadzwonił o siódmej. Domyślacie się zapewne z jakim entuzjazmem powitałem ten dźwięk. Nic to. O jeden dzień bliżej do emerytury. Może wtedy wreszcie odetchnę.
Niestety nie było wyjścia. Ponieważ musiałem zdążyć z pewnymi pracami zanim przyjedzie ekipa.
Mimo,że w piątek od razu po pracy zabrałem się do roboty nie zdążyłem wszystkiego zrobić.
Panowie mieli być o ósmej, ale na szczęście mieli mały poślizg więc jakoś się wyrobiłem.
I całe szczęście. Wpadli i do pracy zabrali się w takim tempie i z takim rozmachem,że czułem się jakby chałupę miało zaraz roznieść.
Dobrze ,że zostałem w domu bo co chwilę padały trudne pytania typu -"przełączniki robimy tradycyjnie czy niżej", "na jakiej wysokości będzie wisiał telewizor", "czy ma pan worki na gruz", "czy oświetlenie w łazience będzie na 230 czy 12 V" i milion podobnych. nie wiem co by było gdybym musiał być w tym czasie w pracy.
Za to w południe byłem tak zmęczony,że zacząłem się słaniać na nogach. Nie mieliśmy nawet tyle czasu by podejść do ciotki, która mieszka dwa domy dalej i złożyć jej życzenia imieninowe.
Z przerażeniem myślałem o czekającym nas wieczorem koncercie Motorhead. Mimo,że czekałem na niego od miesięcy prawie modliłem się o jego odwołanie. Jednak z nadchodzacych od znajomych informacji wynikało,że trzeci dzień Hunterfestu odbywa się zgodnie z planem. No cóż prawdziwy fan musi być nie tylko heavy ale i hard :-)
W końcu wyjaśnilismy sobie z ekipą wszystkei szczegóły i moglismy się wyrwać z kwiatkiem do ciotki ("panowie jakby co to jestem pod telefonem").
Byłem tak zrąbany, że prawie zasnąłem z nosem w torcie bezowym.
Na szczęście wieczorem złapałem drugi oddech.
Gorzej,że elektrycy tak się rozochocili,że nie zamierzali konczyć pracy. Minęła osiemnasta, potem dziewiętnasta, w końcu dwudziesta.
Po raz pierwszy od rozpoczęcia remontu zaczzałem martwić się ,że robota idzie zbyt szybko.Jeszcze trochę i nie zdażymy na koncert!-pomyślałem z przerażeniem.Chwilę później przyszedł pan z pytaniem czy nie mam jakiejś mocnej lampy no trochę im za ciemno przy pracy.
Nawet kretyn by wydedukował co to oznacza. Zagrałem na czas i powiedziałem,że muszę poszukać. Poszedłem do garażu i zacząłem się gorączkowo zastanawiać jak z tego wybrnąć.
Niech już sobie jadą do cholery!
W końcu zdecydowałem,że powiem,że nie mam żadnych lamp, latarek, żarówek świeczek nawet.
Nie zdążyłem jednak nawet otworzyć ust gdy szef ekipy poinformował mnie,że bardzo mu przykro,ale muszą już skończyć bo są za bardzo zmęczeni.
Zrobiłem minę pod tytułem "no cóż, z trudem,ale jakoś muszę się pogodzić z taką rozczarowującą postawą" i pomachałem im ręką na pożegnanie.
A potem pognaliśmy z najlepszą z żon do samochodu.
Co było dalej?
O tym... :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz