poniedziałek, 13 lipca 2009

Kurczak w łzawym sosie

Wczoraj mieliśmy „dzień otwartych drzwi”-jedni znajomi wyjeżdżali a drudzy przyjeżdżali :-))
Ponieważ w domu pierdolnik związany z remontem, gości przyjmowaliśmy w ogrodzie. I fajnie bo pogoda była całkiem przyjemna. Niezobowiązujący grill i pogaduchy pod modrzewiem.
Oj, nasłuchaliśmy się trochę o tym jak to genialnie było w tym roku na Openerze. O tym jakie to wspaniałe koncerty dały Prodigy i Faith No More.
Kolega , który pogował pod sceną twierdzi,że przepocił nawet gips. Swoją drogą szacun- pogowanie ze złamanym obojczykiem to zabawa dla prawdziwych twardzieli.
No cóż- takie rozrywki na razie nie dla nas. Chociaż.... za dwa tygodnie na Hunterfeście gra Motorhead ;-) i chyba dostanę „zwolnienie warunkowe”.
Ale właściwie to miałem napisać o czymś innym.
W drugiej „zmianie gości”odwiedzili nas- autor owego robiącego furorę bon motu o nieistniejącym cholesterolu i jego małżonka- też lekarka. Jak już wspominałem rodzice trójki dzieci. Była więc wspólna platforma porozumienia.
W pewnym momencie rozmowa zeszła na kwestie rozchwiania emocjonalnego podczas ciąży. Koleżanka małżonka opowiedziała jak to ostatnio rozpłakała się wyglądając przez okno bo wzruszyło ja to,że mieszkamy w tak pięknych okolicznościach przyrody.
Została jednak przebita dykteryjką o łzach wzruszenia lejących się podczas przygotowywania obiadu. A konkretnie w trakcie mycia dwukilogramowego kurczaka-bo „ważył tyle ile dziecko” :-))))))))))))
Teraz podczas konsumpcji drobiu będę się czuł jak kanibal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz