sobota, 4 lipca 2009

Jesteście tam jeszcze?

No ładnie- pięć dni bez posta. Nie myślcie tylko sobie,że lekceważę swoich czytelników. Wprost przeciwnie- codziennie męczyły mnie wyrzuty sumienia. Tyle,że zmęczenie było silniejsze. Tradycyjnie lipiec i sierpień to w mojej pracy czas wycięty z życiorysu. Połowa ludzi na urlopach a reszta musi robić za nich. Po dwóch tygodniach takiego zapieprzu czuję się zazwyczaj jak kandydat na emeryturę. Nie piszę tego żeby narzekać tylko naświetlić tło wydarzeń :-))
Jakby tego było mało ekipa remontowa rozkręciła się na dobre. Podczas pracy tylko odbieram telefony o tym co trzeba kupić, zamówić, zapłacić w sklepie , tartaku itd.
W każdym razie robota posuwa się do przodu, nasze oszczędności właśnie się kończą a kredytu jeszcze nie ma.
No i jeszcze ta cholerna pogoda. Najpierw czerwiec jak październik a teraz lipiec jak... lipiec -tyle,że w Egipcie. Przy takiej pogodzie wpadam w stan zbliżony do hibernacji. Tylko jak to nazwać „ahibernacja”? A może „przegrzalizm”? W każdym razie wracając do domu czuje się zrąbany, przegrzany i odwodniony a sama myśl o tym,że mam siąść przy kompie powoduje lekki odruch wymiotny.
Marzę tylko o tym,żeby pójść spać. Tyle,że na spanie jest za gorąco- no i tak w kółko.
Hmm, chyba jednak narzekam a miało być bez jęczenia.
W każdym razie dzisiaj pogoda jest już trochę bardziej do zniesienia. Zjedliśmy obiad, koleżanka małżonka zjechała do krainy kolorowych snów a ekipa remontowa powiedziała „do widzenia i miłego weekendu”. No, miły to on będzie jak cholera bo ja jutro idę do roboty.
Akurat mam prace, którą lubię i nawet daje mi sporo satysfakcji,ale stosunki międzyludzkie to prawdziwy temat rzeka. I to nie pierwszej klasy czystości tylko ściek właściwie.
Wczoraj szef wydarł się na mnie kiedy mu powiedziałem,że nie chcę brać urlopu w lecie tylko zostawić sobie wolne na czas po porodzie.
Najpierw usłyszałem ,że „ma to w dupie” i,że ze względu na kryzys itd. tak wymyślił,że mamy brać urlopy teraz i kropka.
Rozmowa była długa i generalnie nie chce mi się rozpisywać na ten temat bo tylko mnie smutne refleksje nachodzą.
Nasłuchałem się o sporym prawdopodobieństwie zwolnień grupowych i generalnie,że jest nieciekawie.
To naprawdę doskonałe wieści dla kogoś kto czeka na narodziny dwójki dzieciaków i lada dzień musi wziąć kredyt.
Pewnie zwróciliście uwagę na to,że o swojej pracy piszę dość enigmatycznie?
Kwestia prowadzenia blogu pod pseudonimem też pewnie kilka osób zastanowiła?
A więc może nadszedł czas żeby kilka spraw wyjaśnić.
Moja anonimowość nie wynika z nieśmiałości tylko z rozsądku i instynktu samozachowawczego.
Po pierwsze dobro dzieci. Szeroko pojęte. W owej szerokiej kategorii mieści się również kwestia zachowania pracy przez ich przyszłego ojca.
A pracuję w firmie, w której u władzy są ludzie mocno związani z kręgami, które zwykłem tu nazywać „pewnymi środowiskami”.
Tak naprawdę nie wiem jakie poglądy w sprawie in vitro mają moi przełożeni, ale wolę nie ryzykować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz