niedziela, 6 września 2009

Między słowami

Pływając dzisiaj na windsurfingu zdałem sobie sprawę z tego, że wyniku złej diagnozy połowę sezonu spędziłem na desce ze złamanym palcem .Mógłbym teraz pozgrywać macho tyle,że akurat przy pływaniu kciuk nie bolał. A więc powodów do chwały nie mam.
Kiedy tak o tym myślę przypomina mi się powiedzenie,że „jeżeli po czterdziestce nic cię nie boli to znaczy,że nie żyjesz”.
Coś w tym jest. Do czterdziechy jeszcze mi trochę brakuje,ale rzeczywiście czuję ,że mimo aktywności fizycznej „sparciałem”. Od dwóch lat faktycznie nie ma dnia by nie doskwierała mi jakaś bolesna kontuzja. Jak nie „łokieć tenisisty” to kręgosłup, albo naciągnięte ścięgno achillesa, wspomniany wcześniej kciuk czy jakiś inny fragment ciała.
Na szczęście lekarstwem na większość dolegliwości jest ruch, co stanowi dodatkową motywację do aktywności fizycznej. Robię się niezłym fachowcem w dziedzinie rehabilitacji.
Nie piszę o tym by narzekać i użalać się nad sobą tylko dlatego,że takie urazy boleśnie uświadamiają człowiekowi upływ czasu.
Mentalnie nie przekroczyłem trzydziestki,ale ciało zużywa się znacznie szybciej. A muszę o siebie dbać jeżeli zamierzam potańczyć (hmm radośnie pokuśtykać raczej) na weselach Jeżynek :-))
Taki jesienny egzystencjalizm mnie ogarnia. Sporo myślę o przemijaniu, upływie czasu i sensie życia. A raczej jego braku. Bo już w podstawówce doszedłem do wniosku,że życie samo w sobie sensu specjalnego raczej nie ma. Można jednak próbować jakiś sens mu nadać. Niewesołe to myśli,ale jestem pewny,że narodziny dziewczynek sporo zmienią na lepsze w moim myśleniu.
Już czas najwyższy na przestawienie priorytetów i zajęcie myśli innymi sprawami niż własne schizy.
Zresztą zbliżające się narodziny nie tylko mnie wprawiają w taki nastrój.
Byliśmy dzisiaj na obiedzie u moich rodziców. Zazwyczaj i ja i mój tato pomagamy dziewczynom w kuchni,ale tym razem zostaliśmy wygonieni. Skłamałbym mówiąc,że byliśmy z tego powodu zdruzgotani.
Przynajmniej mogliśmy spokojnie porozmawiać o sporcie. Akurat tematów nie brakuje bo i „orły Beenhakkera” (sępy chyba) odniosły kolejny remis, który jest porażką a z kolei siatkarze w niezłym stylu wygrali trzeci mecz. No i jeszcze pech naszej kolarki górskiej.
Potem rozmowa zeszła na targi ogrodnicze, które właśnie odbywały się w ten weekend. Na targach oprócz sadzonek i gadżetów dla wyznawców ogródkowizmu można kupić również sporo różnych pysznych rzeczy do picia i jedzenia.
No i tata „nabył drogą kupna” butlę wypasionego miodu pitnego z przeznaczeniem do konsumpcji podczas osiemnastki Jeżynek. Mówiąc mi o tym mruknął tylko:
-Pytanie tylko czy dożyję?
Nie wiedziałem co powiedzieć. Nic mądrego nie przyszło mi do głowy a obaj nie lubimy „słodkiego pierdzenia” gładkimi, okrągłymi słowami.
Czasem lepiej pomilczeć.
Zresztą z tatą zazwyczaj rozmawiamy tak raczej między wierszami. Nie mówimy wprost o uczuciach.
Zazwyczaj właśnie rozmawiamy o sporcie, polityce, pracy, przyrodzie.
I raczej sposób w jaki rozmawiamy na jakiś temat i nasz stosunek do niego jest ważniejszy od pozornego głównego tematu rozmowy. Gdzieś tam między słowami wyrażamy swoje emocje i uczucia.
Niezbyt często patrząc sobie w oczy.
I w sumie jakoś ten system komunikacji działa.
Chociaż pewnie są prostsze i bardziej wydajne.
Ech... faceci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz