niedziela, 29 listopada 2009

Foty, które leczą :-)

No i znowu trafiła mi się dłuższa przerwa w pisaniu. Tym razem nie będę się tłumaczył zmęczeniem spowodowanym desperacką próbą dotrzymania terminu zakończenia remontu.
Bo prawda jest taka,że trochę złapałem tremę.
I nawet napisałem długi i chyba niezły post tyle,że zapisałem go na penie, który mi gdzieś wcięło.
Może to i dobrze. Bo trochę zgłupiałem po tej gwałtownej szarży mediów.Nagle wszyscy chcieli,żebym coś powiedział, wystąpił itd.
A potem zaczęły przychodzić maile.
Niektóre pełne ciepłych słów i za te dziękuję baaaaardzo serdecznie.
Były też inne-od ludzi, którzy starają się o dzieci i jakoś im nie wychodzi. Niektóre naprawdę przejmujące.
No i teraz odpisuję na nie ja potrafię. Tyle,że nie jestem fachowcem. Jestem tylko gościem, który w pewnym momencie postanowił wylać w internecie swoje frustracje i emocje.
Trochę żałuję ,że nie zacząłem pisać wcześniej, kiedy dopiero walczyliśmy z przeciwnościami losu.Bo wiele osób pyta "jak to u nas było" a z ich opowieści wynika,że przechodzą drogę bardzo podobną do naszej i pomogłaby im świadomość,że nie są sami w niedoli.
Nie chce tu cytować konkretnych przypadków bo już na samym początku pisania zdecydowałem,że nie będę "podkradał" cudzych historii.
Kiedy przed chwilą czytałem maila od chłopaka, który martwi się kiepskimi wynikami badań swojego "materiału genetycznego" przypomniało mi się jak sam dostawałem schizów.
W pewnym momencie kąpałem się już tylko w letniej wodzie, odstawiłem mocniejsze alkohole a w drodze na pobranie materiału słuchałem w samochodzie ostrej muzy, głośno aż do bólu i darłem pysk w nadziei, pewnie idiotycznej, że w ten sposób pobudzę wydzielanie testosteronu i "mała ramia" będzie bardziej ruchliwa i żywotna.
Teraz czuję się trochę zażenowany kiedy o tym piszę bo równie dobrze mogłem poprosić o pomoc jakiegoś szamana.
A nie., przepraszam raz nawet poprosiliśmy.
Koleżanka poleciła nam pewnego "bioenergoterapeutę". Był to bardzo sympatyczny i niespecjalnie przekonujący dziadeczek, który twierdził,że będzie się wpatrywał w nasze zdjęcie i to na pewno pomoże.
No jakoś wtedy nie pomogło.
Pewnie dlatego,że zdjęcia mu nie daliśmy ;-))))))

2 komentarze:

  1. Dziękuję...

    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja trzymam kciuki za tych starających się. Ostatnio jestem podporą sąsiadki, która zdecydowała się z mężem na in vitro w Białym. Mam nadzieję że się uda. Przyznam, że często myślę o nas i o was,i o innych szczęściarzach, że mieliśmy dużo szczęścia, że nam się udało...
    Całuski dla Drevni

    OdpowiedzUsuń